"Ptak, którego nie było" ( fragment )
- Uf! Wiedziałam! Dostało się teraz mojemu świętemu. Dla mnie jest piękny. – Katarzyna odetchnęła, bo spodziewała się gorszego ataku.
- Twój zachwyt nad ich pięknem omija tą refleksję o czającym się tuż za rogiem szpitalem dla czubków, gdyby mierzyć ich postawę i głębię ich psychiki rzeczywistością ziemską. – Mateusz jednak nie odpuścił.
- Mati… ty wszystko widzisz. Jak Światowid – podkpiwała.
- Rzecz w tym, że Światowid nie ma dupy.
- Co? Ha, ha!...
- Dupy… On nie może powiedzieć o sobie, że jakby się nie odwrócić, zawsze z tyłu dupa. Ktoś taki nie ma poczucia humoru. Ty już lepiej wymyśl dla mnie jakiegoś boga, ludzkiego.
- Bachus ci odpowiada?
- … A wiesz, już lepiej. Jednak musisz jeszcze użyczyć swej krwi zapomnianym bogom, by wybrać tego właściwego. Buntowników omijaj. – Mateusz wyglądał na zamyślonego. Jednak to nie temat rozmowy leżał mu teraz na sercu. Odezwał się w nim głód piwa. Dwóch piw. Wypitych duszkiem.
- Nie tęsknisz za rewolucją? –roześmiała się cicho.
- Buntownicy niszczą stare symbole, by udowodnić, że te wartości ich nie dotyczą. Nawet jeśli są to dzieła sztuki. Takiego buntownika we mnie nie ma – odpowiedział poważnie. I aż się zdziwił. Lecz zaraz dotarło do niego, że bunt… jego bunt, tkwi w nim rozmazanym i mdłym pejzażem; chęcią, by jedną, gwałtowną ręką ten pejzaż wyrzucić za horyzont. Niech to będzie uczyniony dwoma palcami porządny wymiot. Na skalę rewolucji. A potem narodzić się na nowo.
- To napijmy się za buntownika bez rewolucji – zaproponowała, i sięgnęła po kieliszek.
- Ale to smutny buntownik. I ciągle zamyślony. Może, Kasiu… za tych co na morzu? Za nich zawsze warto wypić. I nikt nie da w mordę. – Mateusz trzymał kieliszek w ręku.
- Strasznie oklepany toast. Wymyśl coś. Liczę na ciebie – Katarzyna podsunęła kieliszek do nosa, wąchała, potem uniosła go, i patrzyła na rozbłyski światła w rubinowej topieli.
- Masz rację. Wznoszenie toastów jest godną, szanowaną sztuką porządnych alkoholików. Musowo… musi być piękny toast. – Mateusz o niczym nie myślał… Miał ochotę, po prostu wypić to cholerne wino, z którym tak nieludzko obchodziła się Katarzyna. Toż procenty wietrzeją…
Westchnął. Ale tak, w głąb siebie, ciężko.
- Mateuszu… wypijmy za nasz kasztan, ten za oknem… - zaproponowała. Była zamyślona.
- Za nasz kasztan?... To piękny toast. Wypijmy zatem…
Teraz w milczeniu zajęli się podjadaniem ciastka, zerkając jednak na siebie.
… W zasadzie, nic o sobie nie wiedzieli. Lecz o czymś przecież myśleli… A może, nie było takiej potrzeby, by myśleć?… W końcu miło jest z bratnią duszą wypić kawę, pomilczeć. Myślenie burzy ciszę…
Ale pytania same się cisnęły, nadymały się – jeśli były malutkie; też chciały ożywczego zainteresowania.
Bo kim była Katarzyna? Kim naprawdę była Katarzyna?
Ot, co…
A Mateusz? Czy Katarzyna odczuwała potrzebę zadawania takich pytań?
Podjadali więc ciastko, i zerkali na siebie.