Przeznaczenie / Psychoza
mądry. Szkoda, że ci dwaj go nie usłuchali. Słuchali tylko wyroczni. Tej
wyroczni, która posłała go w tak długą i męczącą podróż. W podróż tak pełną
wyrzeczeń, krwi i śmierci. W podróż przepełnioną strachem. Wyrocznia. Z gardła
po raz kolejny wydobywa się ochrypły okrzyk nienawiści. Padł na kolana,
zakrywając twarz dłońmi. Szlochał ostentacyjnie, wylewając łzy, których nie
wylewał od dzieciństwa. Dziwne to uczucie, ale oczyszczające, jak ogień. Zabił
ich we śnie. Kim się stał, że wbił sztylet w plecy śpiących towarzyszy?
Towarzyszy, którzy mu wierzyli, którzy widzieli w nim tego, który oczyści świat
i zmieni koleje losu! Ale mimo to, zabił ich. Zabił bez honoru, jak skradający
się szmaciarz, wynajęty żebrak. Okropnym był człowiekiem. Ale co miał robić!?
Co miał zrobić? Oni byli żywym pomnikiem tego, co uczynił! Oni byli ciągle
powracającym sumieniem, które było świadkiem jego czynów. On zabił tych
wszystkich ludzi. Nie bezpośrednio, ale to przez niego ginęli. W imię czego!?
Ci dwaj, nadal żyli. Byli jak roztopione żelazo, powoli rozlewające się pod
skórą. Ich obecność, irytowała go, a zarazem przerażała. Pokazywali mu, jak
okropnym był człowiekiem, przypominali samą swoją obecnością, ilu ludzi posłał
w bezdenną paszczę śmierci! Ale oni dalej wierzyli. Wierzyli! W niego! To była
okrutna ironia, przerażająca. Może oni udawali? Kpili z niego ? Sarkazm. To
właśnie to. Podstępne szczury! Nie! Czy ja już straciłem rozum? Czy ja jestem
szaleńcem!? Boże, co się ze mną dzieje? Kim ja jestem!? - zadawał sobie
pytania. Po chwili sam znalazł odpowiedzi.
Jestem wybrańcem, wybrańcem ludzkości. Nie wyroczni, lecz dusz wszystkich
zmarłych ludzi, w tym mędrców. W tym swoich rodziców. W tym rycerzy, którzy
zginęli prowadząc go przez wątłą, nietrwałą ścieżkę przeznaczenia. Nie, oni nie
wybrali go, bo jeszcze żyli. Ale na zawsze związali swój los z jego losem.
Teraz go obserwują. Patrzyli jak oszalał, obserwowali go, gdy się poddał, gdy
wybrał najprostszą i najbardziej nieodpowiedzialną drogę – samobójstwo.
Zbłądził. Ale moment, póki trzyma się go jeszcze nieco zdrowego rozsądku,
należy wykorzystać. Wstał i szybkim truchtem odbiegł od przepaści, nie
oglądając się, rozpędził się. Wręcz wpadł do świątyni. Nie mógł stracić ani
chwili. Lada moment zmysły mogły go całkowicie opuścić.. Był pierwszą żywą
istotą w tych murach, od kiedy tysiąclecia temu ją wybudowano. Zwolnił, i
ciężko idąc, dyszał z wysiłku. Powoli położył się na ołtarzu. Wziął ostatnie
trzy oddechy. Przeznaczenie się wypełni. Wyjął zza pasa sztylet i wbił sobie
między żebra. Jęknął z bólu i poczuł, że mdleje. Wyjął sztylet. Chciał wziąć
oddech, ale okazało się to daremnym wysiłkiem. Przeszył sobie płuco. Uchwycił
mocniej rękojeść. Ręka mu się trzęsła. Wbił sobie sztylet ponownie, prosto w
brzuch. Z jego ust wydobyło się wraz z krwią stęknięcie bólu. Czuł, jak
świadomość go opuszcza. Podniósł sztylet po raz ostatni, zacisnął powieki, i
zdecydowanie wepchnął zimne ostrze w serce. Umarł. Ostatnim dźwiękiem, jaki
usłyszał za życia, był odległy skowyt zdychających wilkołaków i ryk ginących
trolli.
Przeznaczenie się wypełniło.