Prolog.
ać tu tatę. To symboliczne miejsce, gdzie miałam wrażenie, że zawsze jest. Jest ciągle ze mną, ale tu szczególnie. Chyba właśnie tak ludzie pojmują Boga. Jako przyjaciela. Który jest. Pomaga. Ogarnął mnie wielki śmiechy, gdy to pomyślałam. Skoro pomaga to dlaczego mnie zabrał? Przez chwilę ogarnęła mnie panika. Przed oczami stanął mi mój najlepszy przyjaciel. Przecież on... powiedział, że jeśli umrę pójdzie za mną nawet do piekła. Ale uspokoiłam się, przypominając sobie, że jest z matką. Chyba nie powinno być źle.
Nikogo. Więc poszłam w stronę domu. Nie miałam ochoty widzieć nauczycieli z tej szkoły. Budynek był miły, ale tak naprawdę dobrze dogadywałam się tylko z jedną nauczycielką. Neutralne emocje co do reszty ludzi i placówki.
Było zimno. Z chwili na chwilę coraz bardziej. Pomyślałam, że skoro on jest w domu to mnie przytuli. Ale nie mógł. Ducha się nie tula.
Ducha. Byłam nim? To dlatego nie mogłam wrócić?
W sumie czym się różni dusza od ducha. Dusza zostaje, gdy ma do załat-wienia jeszcze jakieś sprawy. Duch – na zawsze. Albo aż odkupi winy. Albo by czuwać nad bliskimi. Ale nie mogłam być obok wszystkich na raz. Miałam pilnować jednej osoby?
Nie bacząc na to, czy dobrze rozumuję zaczęłam biec ile sił w nogach i płucach. Nagle wybiegłam na ulicę. I usły-szałam klakson. Nie mógł na mnie... bo przed nim stała mała dziewczynka – nienawidzę dzieci, ale cóż... ta mała ma przed sobą życie – z głupiutką, przerażoną miną. Skupiłam się na tym, że chcę ją złapać za rękę. Wystawiłam swoje, ale zamiast tego popchnęłam ją i wpadła w kałużę. Przynajmniej samochód jej nie potrącił. Zaś zatrzymał się na poboczu i wybiegła z niego młoda kobieta. Złapała dziewczynkę w objęcia i zaczęła płakać, przepraszając ją. Ta, dalej nie wiedząc o co chodzi, spojrzała na nią i powiedziała „nie martw się, mamusiu, kocham cię". To było tak urocze, że zrobiło mi się niedobrze. I zaczęłam dalej biec. Do domu już tylko kawałek. Zoba- czyłam dwie postacie wychodzące z domu. Gdy przybiegłam wcale nie byłam zmęczona. W końcu nie żyłam. Nie potrzebowałam tlenu do zasilania „baterii" tylko potrzeby. A moją potrzebą było zobaczenie go. Znowu. Po śmierci jakoś zapomnia- łam o wszystkim. Może gdybym poszła od razu do nieba to bym była bardzo, bardzo szczęśliwa. W końcu nowe życie. Nie pamiętałabym o przyjaciołach, rodzinie. Nie czułabym smutku związanego z utratą ich. Chociaż. Nie cierpiałam. Miałam ich obok. Z tym, że wolałam. Milczeć. Piekłem zaś by było przypomnienie sobie wszystkiego na raz w jed-nej chwili. Wraz z uświadomieniem sobie, że nigdy przenigdy więcej ich nie zobaczę. Ej, przecież piekło czy niebo to tylko ogólny stan ducha. Dla każdego coś innego.
Patrzyłam tak na nich. Szczęśliwa. Dogadali się. Obiecał, że jeszcze kiedyś wróci. W rękach trzymał jakąś paczusz-kę. Mógł włożyć ją do torby, którą miał przepasaną przez szyję. Ale nie zrobił tego. W zamian poprawił czapkę. Uśmiechnęłam się do mamy i pobiegłam do niego. Szłam obok. Cicho. Milcząc. Nie chciałam, żeby wiedział, że jes-tem obok. Nie. Nie chciałam się zdradzać. Przecież wiedział, że jestem. Obiecałam mu to.
A choć byliśmy tylko we dwoje. On żywy. Ja martwa. Serce waliło mi jak opętane. Chociaż całe poranione. Nie mogłam go przytulić. Nie mogłam dotknąć. Nie mogłam się odezwać. Tylko szłam. Byłam na siebie wściekła, że nie pisnę nawet słówkiem. Ale się bałam. Ze strachu milczałam. Bałam się tego, co on powie. Co zrobi. Bałam się jego uczuć. Znałam go. Ale nie wiedziałam, czy będzie szczęśliwy. Czy wręcz odwrotnie. A może zabije się, żeby do mnie dołączyć. Bałam się, że jeśli tak zrobi nie trafi tam gdzie ja. I że go nie zobaczę więcej. Bałam się. Moje serce na-pawało się strachem z każdą sekundą. Ale i tak było przeogromnie szczęśliwe. Przecież był obok!
I udowodnił, że wiedział. Zaczął do mnie m&oac