CIENIE WOLONTARIATU
Była wczesna wiosna 20002 r. Do nawiązania kontaktu z naszym Centrum Wolontariatu w Lublinie zaczęła pierwsza mnie namawiać nikt inny jak moja mama. Miałam bardzo mieszane uczucia na ten temat, bo o wolontariacie tyle wokoło się bębni w telewizji i w radiu. Z tak wielkim zaangażowaniem i zachwytem! Wiedziałam, że ona nigdy nie chce dla mnie źle. Na samym wstępie był tylko jeden, jedyny problem, jak dla mnie nie taki prosty do natychmiastowego rozwiązania. Komputer miałam, ale nie było Internetu, skąd wziąć miałam adres pocztowy bądź numer telefonu do Centrum Wolotariatu? Napisałam list z prośbą o niego do redakcji INTEGRACJI i w niedługim czasie otrzymałam stamtąd niezbędnie potrzebny mi dokładny adres, wraz z numerem telefonu do wolotariatu lubelskiego. Przez kilka minut zastanawiałam się nad tym czy lepiej będzie zadzwonić osobiście pod wskazany nr. tel., czy po prostu napisać długi, szczery list? Nagle poczułam, że brakuje mi odwagi na rozmowę telefoniczną. Dlatego sięgnęłam po kopertę, zaadresowałam ją pod wskazany adres i skreśliłam bardzo obszerną korespondencję o tym, że jestem jedynaczką niepełnosprawną ruchowo na 1 grupie, prowadzącą siedzący tryb życia, raczej osamotniony. Bardzo zależało mi jedynie, aby ktoś chętnie do mnie czasami w wolnej chwili przyszedł do domu, mniej więcej w podobnym wieku do mojego, porozmawiać o wszystkim i o niczym, pożartować i pośmiać się. Nic poza tym więcej… W swoim liście podałam swój adres i numer telefonu do szybkiego skontaktowania się ze mną. Nazajutrz gdy listonosz zadzwonił domofonem, tradycyjnie już zabrał z sobą z naklejonym znaczkiem pocztowym zaadresowaną korespondencję ode mnie do wysłania na poczcie. Moja mama była zdania, mówiąc mi to prosto w oczy. – Lauro to, że przebywasz ze mną i ojcem bez przerwy przez 24 godziny na dobę, czasami przyjdzie do nas ktoś od sąsiadów w starszym wieku, to nie to samo dla młodej dziewczyny jak ty. Musisz mieć kontakt ze swoimi rówieśnikami! Niestety miała rację, nie mogłam temu matce zaprzeczyć. Chciałam czy nie, musiałam jej to słusznie przyznać. Nie mogłam się długo doczekać odpowiedzi telefonicznej w swojej sprawie od Centrum Wolotariatu, mijały dni, tygodnie, miesiąc a tu zupełna cisza. Zwątpiłam całkowicie w jakikolwiek pozytywny odzew. Aż wreszcie pewnego dnia zadzwonił na moim biurku telefon. Był kwiecień. Instynktownie podniosłam błyskawicznie słuchawkę telefoniczną i zapytałam wprost:- słucham? –Dzień dobry, nazywam się Dorota Gołębiowska, dzwonię z Centrum Wolontariatu w Lublinie. Usłyszałam w przez telefon głos przesympatycznej dziewczyny. –Czy mogę poprosić do telefonu Laurę Żakowską? – Dzień dobry! Bardzo mi miło, to ja we własnej osobie! Odparłam jej. –To świetnie otrzymałam twój bardzo długi list, który przeczytałam bardzo uważnie. Na razie cały sęk w tym, że nie ma wśród wolontariuszy odpowiedniej osoby, która chętna byłaby do ciebie przychodzić, by tobie potowarzyszyć i porozmawiać z tobą. Na razie szukamy i czekamy na zgłoszenie się takiego właśnie kogoś dla ciebie odpowiedniego. Troszeczkę to potrwa, tymczasem jeżeli nie zrezygnowałaś jeszcze, to może umówię się z tobą na wstępne spotkanie? Spytała mnie. –Tak, tak oczywiście bardzo chętnie!!! Wykrzyknęłam z radością w głosie. – W takim razie będzie ci odpowiadać najbliższy poniedziałek popołudniu o godzinie 15-stej? Zaproponowała mi Dorotka. -Tak oczywiście jak najbardziej, pasuje mi każdy dzień na tygodniu, oprócz sobót i niedziel. W weekendy wyjeździłam letnią porą wraz z rodzicami na wieś do dalszej rodziny albo kiedy pogoda dopisuje na dworze, wtenczas jeździmy nad wodę. –No to jesteśmy umówione po niedzieli na 15-stą! Kiedy przyjadę do ciebie na spokojnie omówimy ten temat, przy okazji wypełnię niezbędny do tego formularz. Po czym pożegnałyśmy się wzajemnie. Gdy nadszedł ten upragniony przeze mnie poniedziałek i umówiona godzina na zegarze, domofon z telefonem jakby z sobą byli w zmowie, ani jed