Proklata Trijca
W ma³ym miasteczku, jakich wiele by³o wtedy na Ukrainie, wieczór min±³by spokojnie. Bywalcy karczmy dokoñczyliby swoje bardziej lub mniej wykwintne trunki. Potem by siê udali spokojnie do swoich twardych lub miêkkich ³ó¿ek. Ani nasi±kniêci strachem, ani pe³ni obaw o siebie, swoje domostwo, swoj± rodzinê. Tak by by³o gdyby nie... - Ludzie! - kulawy Rusin z bielmem na oku, co to zawsze pierwszy przynosi³ wie¶ci, dobre, z³e lub gorsze, swoim wej¶ciem zak³óci³ zarówno cichsze jak i g³o¶niejsze rozmowy. - Trójca przyjecha³a! - Przeklêci! - odezwa³ siê jeden z ch³opów. - Czego ich tu? - Z ³upami wracaj±, od Tatarów. A teraz id± tutaj piæ! - rzek³szy to, wyku¶tyka³ na zewn±trz, a obecni wyszli za nim. Zosta³ tylko karczmarz, pos³uguj±ca dziewka i jaki¶ m³ody, ubrany w karmazyny szlachcic, z trzema towarzyszami. I cisza, któr± przerywa³ jedynie ogieñ trzaskaj±cy w kominku. Dziewka poprawi³a i tak ju¿ obfity dekolt tak, ¿e ciemny sutek przy ruszaniu siê, jak ciekawskie oko, patrzy³ co chwile spod koszuli. - No co ty u licha wyprawiasz, g³upia? - spyta³ karczmarz, któremu na czole zaczê³y wystêpowaæ krople potu. - Jak na Tatarów chodzili to pewnie bogaci... - Chowaj ty siê lepiej. Ty nie wiesz jak oni lubi± siê zabawiæ? Nawet jakby ciê ¿yw± zostawili to i tak Boh jeden wie, w jakim stanie. A mnie dziewka odstraszaj±ca klientów nie potrzebna! Nawet je¶li wziê³aby przestrogê do serca, by³o ju¿ za pó¼no. Drzwi karczmy siê otworzy³y, wpuszczaj±c najbardziej znienawidzon± trójkê na Kresach, a mo¿e i nawet w ca³ej Rzeczpospolitej. A nienawidzili ich wszyscy, równo i solidarnie. Polacy i Rusini, szlachta i ch³opi, Kozacy i Tatarzy, ksiê¿a i popi, Moskale, ¯ydzi, Wo³ochy, Turcy. Pierwszy wszed³ Micha³ Kossecki, szlachcic z Wo³ynia, który zamordowawszy swoich braci i ojca, skazany zosta³ na infamiê. Pocz±tkowo wielu mia³o nadziejê dostaæ nagrodê, za zabicie wyjêtego spod prawda Kosseckiego, jednak jego zdolno¶ci szermiercze i to co zrobi³ z cia³ami pokonanych, odstraszy³o skutecznie pozosta³ych. Twarz jego, nie ludzkie, a raczej marsowe oblicze przypomina³a. Oblicze to by³o poznaczone bliznami, a najwiêksza z nich zaczyna³a siê na czole, przechodzi³a przez prawe oko i koñczy³a siê na policzku. Za nim wszed³ Hryhory Tereszczuk, Kozak przewy¿szaj±cy s³aw± i waleczno¶ci± niejednego atamana i charakternik z którym nawet wied¼my ba³y siê zadzieraæ. By³ to m³ody mo³ojec z w±sami siêgaj±cymi prawie do klatki piersiowej. Na koñcu wszed³ Natan. ¯yd, który nie chcia³ byæ wieczn± ofiar± i popychad³em, kopanym i szarpanym za brodê przez panów braci, jak jego ojciec. Zacz±³ wiêc, od zar¿niêcia kilku szlachciców w karczmie swojego ojca. Jego temperament nie wytrzyma³ kolejnego wyzwiska i zamiast z gorza³k±, podszed³ do pijanego towarzystwa z tasakiem w rêce. Zrobi³ tak¿e u¿ytek z no¿y le¿±cych na stole. Zaskoczeni, weso³o podchmieleni panowie bracia, nawet nie zd±¿yli wyj±æ szabel. Przybita no¿em d³oñ do sto³u równie¿ uniemo¿liwia³a wyci±gniêcie broni. Niektórzy dali mu przydomek Kruk, ze wzglêdu na czarne w³osy siêgaj±ce mu za ramiona, tak samo czarne oczy i typowy dla jego nacji nos. Zamiast przy pasie, na plecach nosi³ ordynkê, któr± pos³ugiwa³ siê lepiej od niejednego Tatara. Wielu my¶la³o, ¿e jest niemy, bo bardzo ma³omówna z niego persona. Gadanie zawsze zostawia³ Kosseckiemu i Tereszczukowi. Sam tylko wpatrywa³ siê w ludzi z³ymi, czarnymi