Powrót
ć ukradkiem. Dwie piękne magnolie kwitły na samym środku ogrodu. Pod nimi stał stolik przy którym siedziały. Wzdłuż parkanu mieniła się błękitem maciejka. Coś rosło przy drugim parkanie ale nie mogła dojrzeć co.
- To są róże – odpowiedziała na niezadane pytanie Olga gospodyni.
- Pan Jason sprowadził je skądś tam i sam je sadził i przycinał. Później na stole stawiał taki wazon pełen białych róż…
Belli płynęły łzy. Tak same zaczęły lecieć. Ręka trzymająca filiżankę drgała niepokojąco.
Wtedy gospodyni odgadła, że gościem jest TA Bella, i omal nie krzyknęła.
- On cały czas na panią czekał – powiedziała podniecona – specjalnie dobierał wyposażenie kuchni, mówiąc, że „Bella wolałaby tak”, albo że „Belli będzie z tym wygodniej”.
Nawet specjalnie zaprojektował i wybudował tą małą werandkę. Dla pani.
- Ostatnie pomieszczenie, jakie zrobił, to był pani pokój. – kontynuowała gospodyni dolewając gościom herbaty
- Ciągle go poprawiał. Ciągle był niezadowolony. A jak skończył to się wszystko zaczęło psuć…
- Jak psuć? – zapytała zaniepokojona Bella
- No – zaczęła niepewnie gospodyni – wybierał się na coraz dłuższe, samotne spacery. Zaczynał rozmawiać sam ze sobą. Czasem płakał. Nigdy wcześniej nie widziałam go płaczącego.
- Nie chce pani nam powiedzieć, że zwariował? – zapytała milcząca dotąd Laura
- Niezupełnie – padła po namyśle odpowiedź – coraz bardziej zamykał się w sobie. Tak jakby stracił chęć do życia. Przygasł. Zniknął jego legendarny diabelski błysk w oku.
- Tak żartowali o nim miejscowi, że ma taki błysk w oku. - dodała jakby na marginesie.
- Firma była dobrze prowadzona, więc o to nie było obawy.
- Jaka firma?
- No „Lavender Blue” – gosposia była lekko zbita z tropu – panie nie wiedziały?
- Jak on tu przyjechał, to tutaj było bezrobocie sięgające osiemdziesiąt procent! Kiedyś wszyscy pracowali na farmie, ale jak farmę zlikwidowano, to ludziom wypłacono odprawy i na bruk.
On to zmienił. Pokazał ludziom, jak wziąć w dzierżawę ziemię. Pokazał jak sadzić i zbierać te fioletki. Założył firmę, która doradzała bezpłatnie, co robić w banku, jak podpisywać umowy…
- Żeby nie jeździć z każdego pola do skupu, założył tą firmę. Skupował od ludzi kwiatki i suszył i przyjeżdżała później taka wielka ciężarówa i wszystko zabierała hurtem. A kilka dni po, to on dzwonił po wszystkich i wypłacał pieniądze.
Napiła się herbaty i dokończyła – a po roku wszyscy pospłacali swoje długi i pożyczki bankowe. -Szanowali go tutaj.
- No ale co z tą jego chorobą? – Bella nie wytrzymała z niecierpliwości.
- A co miało być? – odpowiedziała sentencjonalnie gosposia – przyjeżdżali różni tacy doktorzy. Mówili dziwne nazwy, a na koniec że to melancholia. Też wymyślili. To bez nich już to było widać.
- No i pewnego dnia znalazłam go tu na werandzie. Siedział wpatrzony w te róże. Akurat kwitły. W ręku trzymał kilka zdjęć. Wasze razem.
- Mówię do niego „proszę pana” a on nic. Macham mu ręką przed oczami, a tu żadnej reakcji. Nawet go ukułam szpilką w rękę… i nic.
- Przyjechał lekarz, zbadał go i zabrali do szpitala na obserwację. Tych zdjęć nie można mu było zabrać tak mocno trzymał.
-Zaraz dokończę tylko przyniosę nowej herbaty – przerwała opowieść i poszła z czajniczkiem do domu.
- Co o tym wszystkim myślisz – zapytała Laura
- Bo ja wiem? – Bella wzruszyła ramionami – dziwne to wszystko. Ten dom, firma z lawendą... zupełnie nie tego się spodziewałam. Zrealizował praktycznie wszystkie nasze wspólne marzenia. On był zawsze uczuciowy i trochę romantyk, ale żeby aż tak… Nie sądziłam, że jest aż taki wrażl