Powrót
powiedziałam ci wszystkiego.
Byłam wtedy w kuchni i usłyszałam że z ulicy woła mnie sąsiadka. Czasem razem jeździmy na rowerach. Wychodzę przed dom a tu nikogo nie ma. Pomyślałam że może stoi na chodniku i jej nie widzę, więc poszłam do furtki. Wtedy się to stało, a na ulicy nie było nikogo!
- Później wciąż miałam jakieś takie drobne incydenty – powiedziała już bardziej do siebie Laura.
-Jakie?- Bella zapytała podekscytowana.
- Różne… np. coś wytrąciło mi portfel na zakupach. Schyliłam się i wtedy pękła taka stalowa lina. Przeleciała kilka centymetrów nade mną bo kucnęłam po ten portfel. Inaczej przecięłoby mnie na pół. Zginęły wtedy chyba trzy osoby.
- No i takie tam codzienne różności. Mam wrażenie że Ronnie mnie w ten sposób chroni. Że jego miłość wciąż mnie otacza. Laura zamyśliła się po tym co usłyszała.
- A czy mnie otacza jakaś miłość? Taka prawdziwa i głęboka? – myślała i nagle przypomniała sobie co widziała w sali barowej hotelu. Zupełnie nie zwróciła wtedy na to uwagi, ale ekspres do kawy był powyginany!
On wybuchł! Wybuchł gdy ona upadła! Zrobiło jej się gorąco. Opowiedziała swoje spostrzeżenia Laurze.
- Zatrzymaj się gdzieś na chwilkę – powiedziała do Laury – muszę zaczerpnąć powietrza.
- Ok. Za dwa kilometry jest parking.
***
Bella poprosiła jednego z kierowców o papierosa. Właściwie to nie paliła. Kiedyś tam popalała w liceum i później czasem prosiła Jasona o jednego czy dwa papierosy.
Zakręciło jej się w głowie, ale nerwy się uspokoiły.
- Daleko jeszcze mamy? – zapytała.
- Patrząc na GPS, to wychodzi czterdzieści pięć kilometrów. Jeszcze trochę autostradą i ostatnie siedem kilometrów taką lokalną drogą, czyli jakieś pół godziny jazdy.
- Powiesz mi w końcu co tam jest? – Bella jeszcze nie do końca się uspokoiła, a do tego doszła jeszcze tajemniczość koleżanki.
– Dokąd jedziemy?
- No dobrze, już mówię. To jest jedyny adres który udało mi się zdobyć przy pomocy Internetu.
To dom jego rodziców, albo jego syna. Według mnie syna, bo rodzice mieszkali gdzieś na przedmieściach. Blisko miasta.
Gdy zjechały z autostrady, Bella zaczęła się rozglądać. Małe ciche miasteczko. Senne… i nagle drogowskaz „1500 m Klinika rowerów Jacob Forest”.
Nazwisko Jasona! Ale jeśli Jacob i rowery, to na pewno chodzi o syna.
Podjechały pod skromny, ale ładny stary dom. W dawnym garażu był dobrze wyposażony warsztat, gdzie uwijała się jakaś postać w kombinezonie.
Podeszły powoli i gdy już dochodziły, Bella nie wytrzymała.
- Jacob – zawołała nie za głośno.
Postać w kombinezonie wyprostowała się znad rozebranego na części roweru. Zdjęła maseczkę ochronną i ściągnęła kaptur z głowy. Kaskada płomiennych włosów zalśniła w słońcu.
To była dziewczyna!
- Jacob jest w domu – przywitała ich miękkim głosem
– Ja nazywam się Lucy i jestem jego narzeczoną i zarazem wspólniczką. Miło mi poznać. – wyciągnęła rękę – panie w sprawie rowerów?
Obie przybyszki otrząsnęły się z zaskoczenia i po kolei uścisnęły wyciągniętą dłoń.
- Dzień dobry – powiedziała Bella – Nniee... bardziej w sprawach rodzinnych.
- A to proszę chwilkę poczekać. Jacob zaraz wróci. Ale proszę stanąć tam z boku, bo zaraz będę piaskować ramę i wszystko na panie poleci.
– Lucy wskazała ławeczkę pod przekwitającą magnolią.
- Cholera! Same skojarzenia mam dzisiaj: jajka, Gwidon i jego błękitne oczy i teraz magnolia – pomyślała Bella.
Po kilku minutach ktoś wyszedł z domu i zaczął iść w ich kierunku. Zobaczył je. Zrobił jeszcze kilka kroków i sta