post mortem
- Zapłaci pan tyle, ile pan uważa. - odpowiedziała w końcu.
Potencjalny klient uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Pierwszy raz? - zapytał kpiąco.
W tym momencie Anna zwątpiła w siebie. Pomyślała, że jednak nie da rady. Spuściła głowę w milczeniu czerwieniąc się jak mak.
Jegomość westchnął.
- Gdzie? - zapytał.
- U mnie w domu - odpowiedziała szybko zbierając odwagę. - Tylko jest jeden warunek.
- Jaki?
- Moja córka musi myśleć, że przychodzi pan na lekcje śpiewu. Mam fonograf w osobnym pomieszczeniu.
Klient nic przez chwilę nie odpowiadał. Anna przestraszyła się, że się rozmyśli. Gdyby tak się stało, nie zebrałaby się znowu, by spróbować.
- A dlaczego nie tutaj? - zapytał jegomość, wskazując głową na boczną uliczkę.
- Za duże ryzyko - powiedziała szybko Anna.
Pokiwał głową.
- Pani prowadzi. - powiedział poprawiając kapelusz.
Mała Wiktoria ledwo doniosła balię wypełnioną wodą do siedziby, tak jak kazała matka. Położyła balię na klepisku i sama też na nim usiadła, ciężko zipiąc. Nagle wstrzymała oddech, żeby się uważniej wsłuchać w dźwięk, jaki nigdy jeszcze nie słyszała.
W dalszej części sieni było słychać muzykę. Wiedziona ciekawością, wstała i zaczęła podążać w stronę dźwięku.
Nie zdążyła blisko podejść, bo nagle drzwi się otworzyły z jedynego prywatnego pomieszczenia izby i zobaczyła mamę z jakimś panem. Mama zrobiła identyczną minę, jak Wiktoria, gdy dostawała od niej samej reprymendę.
- Córeczko - zaczęła matka. - Nie pracuję już w zakładzie, więc muszę inaczej zarabiać. Teraz uczę śpiewu. - bolało ją serce, gdy to mówiła. - To jest mój uczeń. - wskazała na jegomościa, który uchylił kapelusza w stronę Wiktorii.
- Ale nikt przecież nie śpiewał. - zauważyła Wiktoria.
Anna zmieszała się i czerwony rumieniec wystąpił jej na twarzy.
- Bo dopiero zaczynamy - powiedział obcy pan. - Dziś twoja mama uczyła mnie podstaw. - wyraźnie się spiesząc, zakładał płaszcz. - Do widzenia paniom. - po tych słowach opuścił izbę.
Wiktoria wbiła wzrok w mamę. Nie wierzyła w ani jedno słowo.
Do końca dnia nie rozmawiały ze sobą.
Gdy Wiktoria już zasnęła, Anna wyszła przed izbę bo poczuła, że zbiera się jej na płacz, a nie chciała budzić pozostałych domowników. Ledwo przekroczyła próg, łzy wylały się jej na twarz tak intensywnie, że prawie nic nie widziała.
- Boże, przebacz mi - łkała. Przypomniały jej się szczegóły dnia, który właśnie minął. Wstrząsnęły nią torsje i zwymiotowała na bruk wszystko, co tego dnia jadła. Polało się jeszcze więcej łez, bo wiedziała, że przez to będzie całą noc głodna. Wróciła się do izby i wyniosła balię z wodą do kąta sieni, jak najdalej od śpiących. Weszła do niej i zaczęła szorować swoje ciało z zawziętością, niemal kompulsywnie. Syknęła, bo zapiekło ją mocno i na skórze pojawiła się krew.