Podsłuchana rozmowa
- … Małe kłamstewka. Nic tak nie ożywia, jak małe kłamstewka.
- Wiem, wiem… Słowa, które panią porwą, uniosą… ocalą.
- Ocalą? Porwą? Pan nawet w to wierzy.
- Pani wciąż się broni.
- To tylko słowa. One nie mają mocy stwarzania faktów. Pan bawi się słowami. Chce być czarodziejem. To się nie uda.
- Tak pani sądzi? Przecież rozmawiamy i jakaś historia powstaje na naszych oczach. Jednak słowa mają moc stwarzania faktów. Poza nimi jest tylko dotyk, i milczenie. Ale do łóżka nie zaprosi mnie pani?
- Dziwny z pana człowiek. Jakiś głód jest w panu, głód, którego nic nie zaspokoi.
- Jesteśmy podobni do siebie. Dlatego rozmawiamy.
- Powrót do bratniej duszy?
- Pani znowu swoje. Nie wiem czy mamy bratnią duszę. Być może łączy nas tylko samotność.
- O!... samotność? Rzutuje pan swoje niepowodzenia na mnie, i chce bym dzieliła z panem pustkę. Jednak szuka pan ofiary, jakiegoś alibi dla własnej przegranej.
- Dzielnie się pani broni. Tylko przed czym pani ucieka?
- Pan znowu swoje.
- Cóż… może ma pani rację. Nasza rozmowa do niczego nie doprowadzi. Nic nie wyjaśni. Nic nie przybliży. Jesteśmy cieniami aktorów w nieistniejącej sztuce, choć próbujemy ponownie się urodzić, by poczuć uderzenia krwi, i tą całą plejadę uczuć, od miłości do nienawiści. Coś się już stało, a my bawimy się w przeciąganie liny. Kto lepiej wypadnie w pojedynku na słowa.
- Koniecznie chce pan, bym się przyznała, że i ja czekam, że czuję się przegrana, że noszę pustkę w sobie. I wciąż czekam… Może na pana?... Chciałby pan, bym rzuciła mu się w ramiona, bym tak zastygła. Jak pieczęć na pakcie z diabłem. Czy pan jest diabłem?
- Kto wie jaki potencjał noszę w sobie. Mogę być diabłem. Ale oswojonym. Jak domowe papucie. Jeśli ma pani na myśli kuszenie do grzechu, to bycie diabłem mi odpowiada.
- Wreszcie dotykamy istoty rzeczy. Grzech jest antidotum na pustkę. Łóżko jest bramą do raju. Lecz pan czuje się wypędzony, i marzy o powrocie do Utraconego Królestwa. Marzy się panu grzech, i ponowne wypędzenie. Ten przypływ adrenaliny, by poczuć smak życia. To żałosne…
- No proszę… I kto to mówi? Z pani oczu, z każdej komórki ciała emanuje pustka i cierpienie. Tylko ze strachu te pani słowa do mnie, lecz o sobie samej pani mówi. Widzę to wyraźnie. Tego się nie ukryje. Strasznie pani udaje. Przecież marzy pani bym ją wziął w ramiona, porwał, zatracił się z nią, umknął na koniec świata. O, nie oszuka mnie pani. Skrzydeł, skrzydeł, i zapadania się w grząską maź pożądania. Tego pani pragnie!
- Ha, ha! Więc rozgryzł mnie pan?
- Od początku to widziałem.
- Dlatego mnie pan zagadnął, by delektować się swoim odkryciem?
- Delektować?... A wie pani… jakaś radość z tego odkrycia jest we mnie. Nic tak nie łączy jak wspólna tajemnica, w dodatku pozostająca poza słowami, jedynie w naszych spojrzeniach.
- Tajemnica? Romantyk z pana. A co, jeśli nie ma tajemnicy? Jeśli wszystko, co tu się wydarzyło, i wydarzy, to udawanie? Gra w szachy, czy jak pan powiedział – tylko przeciąganie liny, gra w słówka, i nic więcej?
- Nie wierzę.
- A to dlaczego?
- To niemożliwe. Pani dobrze udaje. Teraz chce sprawdzić swoje i moje możliwości, wystawia mnie na próbę i bawi się jak kotka z myszą. To jest w pani silniejsze od prawdziwych oczekiwań. Ale to się zemści. To musi się zemścić. Pani o tym wie… Przyjemność pogrążania się, opadania, tonięcia, tak, tak… właśnie ta przyjemność, jest dla pani jak opium. Ale nastąpi przebudzenie. Cóż, jest pani masochistką, niepoprawną masochistką.