Podsłuchana rozmowa
- Tak myślę. Nasze spotkanie jest przypadkowe, ale, by przypadek taki jak nasz mógł zaistnieć, musiało się coś wcześniej wydarzyć.
- Mam nadzieję, że nie usłyszę wyznania o bratnich duszach i o ich przyciąganiu. Jeśli już mówimy o przypadku, to chciałabym usłyszeć coś mniej banalnego.
- Przypadek nie ma nic wspólnego z banałem. Przypadek ma zawsze zdrową i czerstwą twarz początku i końca jakiejś historii. Co się dzieje z przypadkiem?, on sam nie ma na to wpływu. Więc jeśli uzna pani moje słowa za banalne, będzie to wina jedynie pani wrażliwości. Otóż, sądzę, że oboje czekaliśmy na coś, co się wydarzyć musi. Trochę jak skazaniec, z poczuciem nieuchronności losu, a trochę jak dziecko, z ufnością w dobre zakończenie opowiadanej historyjki.
Przecież tam, w loży, siedzieliśmy blisko siebie. Pierwsze spojrzenia trzymały nas na uwięzi. To co się działo na scenie, działo się już w oddali, poza nami, w innej rzeczywistości. Teraz już tylko czekaliśmy, czując upływający czas w naszych ubraniach; czekaliśmy z niepokojem na coś co się musi wydarzyć. Bo przecież już wcześniej, latami uparcie dążyliśmy do tego spotkania.
- Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kluczy pan, by nie powiedzieć otwarcie, że rację miałam mówiąc o banale bratnich dusz. Poza tym, pan bardzo chce, by słowa zastąpiły rzeczywistość. Jak dziecko, które marzy być czarnoksiężnikiem. Uwierzył pan w moc sprawczą słów. A one są gołe. Dostają skrzydeł jedynie wówczas gdy sami potrafimy latać; gdy są w nas prądy powietrza, ciepłe, wznoszące.
Czy umie pan latać?
- Widzę, że się pani ożywiła! Uchyliła rąbka tajemnicy. Pani maska już nie jest z greckiej tragedii. Jeszcze chwila, a gotowa pani będzie zatańczyć kankana. Co tak panią odmieniło?
- Tak pan uważa? Od greckiej tragedii do kankana?
- Poczuła pani gotowość do bycia kurą, która pragnie zatańczyć kankana. Byle nikt się z niej nie śmiał. To miłe. Zobaczyć w pani tęsknotę za perwersją.
- A nie mówiłam? Pan chce słowami stwarzać fakty, wmawiając mi swoje urojenia. Tylko dlatego, by uciec od odpowiedzi na pytanie. Czy umie pan latać?
- … Szuka pani ratunku. Pani chce, by moje słowa nie były gołe. By miały skrzydła, by panią porwały, uniosły.
- Zapomniał pan o czymś… To pan nawiązał ze mną rozmowę. Przyznaję. Przypadek sprawił, że siedzieliśmy blisko siebie. Więc pan wymyślił sobie jakąś historię, uwierzył w nią, i teraz oczekuje ode mnie, bym w tej historii odegrała rolę z greckiej tragedii. To znów zagrała rolę kury domowej, stęsknionej za perwersją kabaretowej tancerki, wywijającej nogami w rytm kankana przed zgłodniałą rzeszą mężczyzn. Gratuluj wyobraźni! Cóż za potrzeba uciekania w świat iluzji.
- Ależ to pani ucieka! Teraz poczuła się pani zagrożona i chce uczynić trywialną naszą rozmowę. Już się pani wycofuje.
- Nie wycofuję się. Chcę tylko, by pan ostrożniej stroszył piórka w godowym tańcu.
- Więc mam piórka? I pani je dostrzegła? Ale dlaczego panią ranią?
- To tylko figura retoryczna. Poza tym, zakładam, że jest pan mężczyzną.
- Mocno powiedziane! Uderzenie w splot słoneczny. Jestem pod wrażeniem.
- Zabolało?
- Wytoczyła pani armatę. Niepotrzebnie. Już i tak mam kłopoty z posadzeniem siebie na właściwej grzędzie. Pani chyba również?
- Potrąciłam bolesną strunę?
- Zbyt łatwa to kpina. Pani naprawdę się mnie boi. Strach to nasza powszednia Inkwizycja. Tropi nas przy każdym, najlżejszym podmuchu zwątpienia. Zamyka nas do wielkich i strzelistych katedr, których pustych wnętrz już nikt nie broni. Jedynie ironia nie pozwala nam oszaleć.
- Poczuł się pan dotknięty? Teraz te słówka… Nie powinnam tego mówić, ale, podobno… bliskie osoby możemy bezkarnie ranić.
- Okrężną drogą pani chadza. Już jestem bliski pani. Podejrzewam, że to jedynie próba zachowania twarzy. Poza tym… małe kłamstewka zbliżają ludzi.