Początek
na dole. Amanda ci pomoże. - spojrzał na nią niechętnym wzrokiem i wyszedł, pociągając Eryka za sobą. Kasei z okropnym bólem głowy podniosła się z łóżka.- Gdzie jest łazienka? - spytała niepewnie. Po rozmowie w klubie Amanda patrzyła na nią jakoś inaczej. Nie widziała już w tym wzroku słabo ukrywanej niechęci, teraz mogła dostrzec dobrze widoczne poczucie winy.- Wtedy, w klubie, ja... - zaczęła Amanda, ale nie słowa nie chciały przejść jej przez gardło. - Ja nie chciałam, żeby to tak wyszło. Właściwie to nie wiem, co ja sobie myślałam... - wzrok Amandy utkwiony był w greckich literach wychaftowanych na złotych zasłonach. Dopiero teraz Kasei mogła dokładniej przyjrzeć się wzorom otaczającym ją w około. Na każdej białej powierzchni złotem połyskiwały znaki przypominające te ze snów, ale były dodatkowo zdobione, wydawały się tak znajome, nie mogła sobie przypomnieć skąd.- Kasei, przepraszam... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Amanda ze łzami w oczach popatrzyła na dziewczynę.- Nie ma o czym mówić. Miałaś rację. On powinien żyć własnym życiem.- Nie to było moim celem. Ja po prostu... nie chciałam wtajemniczać go w ten świat. Nie chciałam narażać go na żadne niebezpieczeństwo.- Rozumiem. Więc on nie jest...- Strażnikiem? Nie, ale wie o wszystkim. Trudno ukryć coś takiego przed kimś, z kim mieszkasz pod jednym dachem. Może nim zostać tylko osoba urodzona w dniu wstępowania Słońca w gwiazdozbiór. Czerpiemy naszą moc od gwiaz, naszych opiekunów. Ty jesteś urodzona jako Dziecko Ophiuchus - znaczy Wężownika. Jeszcze nie spotkałam nikogo pod patronatem tej konstelacji. To z niej czerpiesz moc i jest ona najsilniejsza, gdy Słońce jest w tym właśnie gwiazdozbiorze.- To znaczy, że nie jestem człowiekiem?- Jesteś takim samym człowiekiem, jak ja, czy Jake, tylko że masz pewne zdolności, które wykorzystasz do walki z ciemnością. Jesteś to winna gwiazdom, swoim opiekunom.- O czym ty mówisz?- Elizabeth ci wszystko wyjaśni. Spotkasz ją na śniadaniu, jeśli wreszcie wyjdziesz z tego łóżka.- Nie mam w co się ubrać.- Nie bądź głupia. Kris zrobił ci zakupy. Resztę załatwią Stewardowie - Mary i Waren. Pełnią tu rolę gospodarzy domu. Wypełniają też wszystkie nasze polecenia.- Kris robił dla mnie zakupy?- Jako najbardziej doświadczony z nas czuje się za nas odpowiedzialny jak starszy brat. Jest wyjątkowy. Jego zdolności ujawniły się już w wieku szesnastu lat. Nie ma lepszego wojownika. - Kasei nie potrafiła myśleć o nim jak o starszym bracie.- No to gdzie ta łazienka?
Kasei ubrana w bardzo skąpą czarną sukienkę i swoją skórzaną kurtkę z ćwiekami i długie szpilki schodziła właśnie po schodach, gdy usłyszała z dołu odgłosy kłótni:- Nie potrzebnie się wtrącasz, Kris! Nie potrzebuję twojej pomocy przy tym zadaniu! Wiem jak mam ją przygotować!- Steven już od szesnastego roku życia był wtajemniczony we wszystko! A ona nawet nie wie że istnieje wogóle jakaś Księga! Dobrze wiesz, że w dniu urodzin musi dostać swojego iunctis viribus, a kto będzie chciał, jeśli ona jest kompletnie zielona!- Daj spokój, Kris, mamy jeszcze czas...- Chłopcy, powitajcie naszego gościa, zamiast się kłócić. - melodyjny głos należał do niewysokiej kobiety w długiej zielonej sukni, o pięknej twarzy anioła. Była to Elizabeth, kobieta z jej snu. Z wyciągniętymi rękami podeszła do niej i wzięła ją w objęcia.- Witamy w Katedrze. Mam nadzieję, że dobrze spałaś?- Na pewno, spała do południa, rannym ptaszkiem raczej nie jest. - Kris spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok.- Kasei! - ucieszony Steven przywitał ją mocnym uściskiem, na co Kasei odpowiedziała szczerym uśmiechem.- Tak, dziękuję. Jesteś Elizabeth?- Tak, siądź z nami, proszę i zjedz coś.- Śniłaś mi się... Poznałam cię. Widziałam też mężczyznę, Kris nazwał go Ketrell.- Miło, że zapamiętałaś moje imię.- Czy śniło ci się coś jeszcze? - w głosie Elizabeth słychać było fascynację.- Nie... - czerwona jak piwonia Kasei sp