Początek
, daj mi chwilę. - Zamknęła mu drzwi przed nosem i pobiegła do łazienki.Dziesięć minut później, zastanawiając się, czy mówił poważnie, otworzyła szybko drzwi i... wpadła prosto w wyciągnięte ramiona Krisa, który stał dokładnie tam, gdzie go zostawiła.- Oj, przepraszam. - Zaskoczona spojrzała w górę. Był od niej o głowę wyższy. W kącikach idealnie wykrojonych ust błąkał się nikły uśmieszek.- Możemy już iść, czy chcesz się trochę poprzytulać? - oderwała się od niego gwałtownie.- Tak, chodźmy.Cieszyła się, że idzie pierwsza, mogąc ukryć rumieńce. Wyszli przed budynek, na niewielkim parkingu zaparkowany był mały dwuosobowy samochód z przyciemnionymi szybami. Na srebrnej masce widniała naklejka z logo jakiejś organizacji studenckiej.- To dokąd jedziemy?- Żeby móc walczyć, potrzebna ci broń. Mogłem kupić ją sam, ale pomyślałem, że chciałabyś zobaczyć. Potem możemy coś zjeść. Rano prawie nic nie zjadłaś.Była zaskoczona, że to zauważył. Przez cały czas patrzył w swój talerz, unikając jej wzroku. Nawet, gdy zadawała jakieś pytania, starał się ją ignorować. Rozmawiał tylko z pozostałymi, jakby jej tam nie było. Skąd ta nagła potrzeba jej towarzystwa?Podjechali pod niski budynek z niedużym oknem wystawowym, w którym zamiast jednej z szyb była deska z reklamą środka na komary. Rozglądając się dookoła nie zauważyła nikogo na ulicy. Było pusto i cicho.- Co to za dziura? Po co nam antykwariat?- To pozory. W rzeczywistości to tutaj nabywamy broń. Mają tu wszystko, czego nam potrzeba.Weszli do środka. Zza lady wyłonił się niski człowieczek, miał dużo energii jak na staruszka.- Witam, Panie Lakewood. Czym mogę panu dziś służyć? - przywitał ich obleśnym uśmieszkiem, mierząc Kasei wzrokiem.- Potrzebujemy coś dla niej. - powiedział nieprzyjemnym głosem. - Na początek jakieś noże do rzucania, ze dwa sztylety, kilka shurikenów i czakram. Pospiesz się, Randal.- Tak jest, Panie. Służę. - Staruszek zniknął za czerwoną kurtyną.- Zawsze tak traktujesz ludzi? - zakpiła.- To nie człowiek, przynajmniej nie do końca. To jeden z Famulusów. Jego oczy są nadal czerwone, ale urok rzucony na niego już nie działa. Gdy przestał być potrzebny, Andariel chciał go zabić, uratowałem mu życie. Teraz zaopatruje nas w broń.- Zawdzięcza ci życie?- Elizabeth kazała go zabić. - umilkł na wiodok nadchodzącego Randala.Starszy mężczyzna wyłonił się zza kurtyny z naręczem noży i sztyletów, na ladę wysypał też kilka metalowych gwiazdek i srebrną obręcz wielkości talerza.- Czy mogę służyć czymś jeszcze?- Zapakuj to i dorzuć pas... - popatrzył na jaj talię - dziecięcy. - Uśmiechnął się delikatnie na widok rumieńca pojawiającego się na jej twarzy.- Tak jest Panie. - Z niskim ukłonem podał pas.Wychodząc ze sklepu Kris rzucił staruszkowi na ladę zwitek banknotów, który ten szybko schował do kieszeni fartucha i pożegnał gości przymilnym uśmieszkiem.Wjechali w kolejną wąską uliczkę, tym razem wysiedli przed sklepem z ekskluzywną bielizną.- Chyba nie zamierzasz tu robić zakupów? - spytała zażenowana.- Właściwie, to ty zamierzasz. - uśmiechnął się zawadiacko, po czym ruszył w stronę sklepu.- Żartujesz, prawda? Nie zamierzam tam nawet wchodzić! Nie interesują mnie takie zakupy! - wściekła zawróciła w stronę samochodu, jednak Kris szybko zagrodził jej drogę. - Pamiętasz sklep z bronią? - zapytał cicho.- Tak, ale...- Wyglądał jak sklep z bronią?Kasei powoli zaczęła rozumieć, co chciał jej przez to powiedzieć.- Wejdźmy tam wreszcie, zanim te dziewczyny zabiją mnie wzrokiem. - Rzuciła, a Kris obejrzał się i puścił oko do dwóch pięknych blondynek z niezwykle długimi nogami. - Czyżbyś chciała wreszcie przyznać, że mój urok zwala z nóg.- Jedyne, do czego zamierzam się przyznać, to że coraz bardziej mnie irytujesz.- Jeszcze zmienisz zdanie, kopciuszku. - znów ujrzała uśmiech anioła.- Mówiłam ci, nie nazywaj mnie tak! - odwróciła się i niechętnie weszła