Początek
Wchodziła po schodach na pierwsze piętro starego drewnianego domu. Wiatr huczał w kątach przez szpary w ścianach, okna zabito deskami. W korytarzu było niewiele światła, zaledwie tyle, by dojrzeć zarys poszczególnych stopni. Gdy spojrzała w górę, zobaczyła lekko uchylone wąskie drzwi. Słyszała dwa głosy, lecz nie mogła rozpoznać czyje. Kobieta krzyczała, prawdopodobnie na chłopaka, ale nie mogła rozróżnić ich słów.Nagle schody zatrzęsły się, lustro w pokoju zalśniło srebrnym blaskiem i wylała się z niego czarna masa, która po chwili uformowała się na kształt dobrze zdudowanego mężczyzny o czerwonych, paraliżujących źrenicach. Popatrzył w jej kierunku, ale jakby jej nie zauważył. Głosy nagle ucichły, potem usłyszała głuchy szczęk metalu uderzającego o inny metal. Drzwi rozchyliły się szerzej i Kasei zobaczyła chłopaka, który długim sztyletem odpierał atak mężczyzny uzbrojonego w mosiężny miecz. Mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Kobieta rzuciła się na ramiona mężczyzny orając mu paznokciami twarz. Ten ryknął przeciągle, ale zwinnym ruchem zrzucił ją ze swoich pleców. Uderzywszy głową o ścianę upadła zemdlona.- Elizabeth! - chwila zawachania chłopaka wystarczyła, aby mężczyzna wytrącił mu oręż z ręki i przystawił miecz do gardła.- Daj spokój, Avenel! I tak mnie nie pokonasz! Lepiej od razu powiedzcie, gdzie to jest!- Nic ci nie powiem, nawet jakbym wiedział! Powiedz Belialowi, że nie dostanie Księgi! - śmiech mężczyzny wywołał u Kasei ciarki na plecach.- Skoro tak... - uderzył chłopaka rękojeścią w głowę, ten zatoczył się niebezpiecznie na skraju schodów - Pamiętaj, że z waszą pomocą czy nie i tak znajdziemy Księgę!Na schodach rozległy się kroki biegnących ludzi.-Idą po Ciebie, Ketrell! - krzyknął chłopak zadowolony.Do pokoju wpadło kilka osób, czerwonooki rzucił w nich kilkoma nożami, trafiając dwóch z nich. Trzeci zginął nadziany na jego długi miecz. Kasei wydała cichy jęk, gdy osunął się tuż pod jej stopami. Mężczyzna chyba coś usłyszał, bo obejrzał się na drzwi, za którymi się schowała, jednak po chwili wahania wskoczył z powrotem do lustra.
Kasei obudziła się cała zlana potem. Koszmary powtarzały się coraz częściej. Wzięła do ręki swój szkicownik i ponownie starała się naszkicować wizerunek chłopaka, ale tak jak poprzednio, nie wyszło najlepiej. Mimo że bardzo się starała, nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy, włosów, zarysu szczęki... Pamiętała tylko oczy.- Kasei! Wstałaś już? Jake już przyszedł! Zejdź na śniadanie!- Idę mamo!Pobiegła do łazienki, wzięła szybki prysznic i ubrała się staranniej niż zwykle, ale i tak nie spodobało jej się to, co zobaczyła w lustrze. Brązowe niesforne kosmyki z niedokładnie zawiązanego kucyka otaczały jej drobną twarz, na czoło opadała zbyt długa grzywka. Jak na prawie osiemnastoletnią dziewczynę wyglądała dziecinnie. Duże okulary w czarnych plastikowych oprawkach zakrywały oczy, aparat na zębach zniekształcał uśmiech. Ubrana w granatowy sweterek i plisowaną spódnicę do kolan wyglądała jak pensjonarka jakiejś drętwej szkoły dla dziewcząt, mimo że już zaczęły się wakacje. Pociągnęła usta bezbarwnym błyszczykiem, jedynym kosmetykiem tolerowanym przez jej matkę. Kilka lat temu, po kolejnym jej wyskoku zbuntowanej nastolatki zagrozili jej, że trafi z powrotem do sierocińca. Co prawda nie pamiętała tamtego miejsca, ale nie chciała tam trafić. Dlatego stała się przykładną córką państwa Marschmillow. Byli to ludzie bardzo konserwatywni w każdym tego słowa znaczeniu. Nie było mowy o krótkich spódniczkach, dekoltach, czy innych modnych rzeczach noszonych przez nastolatki.- Kasei! Pospiesz się! Nie każmy czekać Jake'owi! - u szczytu schodów stała niska blondynka w średnim wieku, z fryzurą a'la Marylin Monroe i doskonałym makijażem. Jej biała sukienka w czerwone grochy rzucała się w oczy z daleka, nawet pod czerwonym, rozpinanym sweterkiem.- Dobrze mamo!