Po stronie cienia ( początek )
Można było swobodnie się w nich przemieszczać. Bez lęku. Jakby świat pozbawiony był wrogów.
Matka słuchał Chopina. Oboje mieliśmy bzika na jego punkcie.
Stałem w progu pokoju. Milczałem.
Pomyślałem, że jest coś niepokojąco przyjemnego i trochę nierzeczywistego, choć prawdziwego – w tej mszy bez Kościoła i Boga. A przecież właśnie tak musiała wyglądać jedna z wersji Stworzenia Świata.
W końcu się odezwałem:
- Mirek… jesteś wierzący. To jak uważasz… Jesteśmy resztkami anihilacji materii i antymaterii na początku wszechświata, czy nie jesteśmy?
Odkaszlnął, wyprostował się, i doniosłym i dźwięcznym głosem odpowiedział:
- W teorii możemy powstać z czystej kuli kwarcu, i w końcu nią być, lecz ta kula kwarcu nigdzie nie poleci. W praktyce zaś, nauka i wiara są nierozłączne. To dwa skrzydła ptaka, który, mając je oba, dopiero teraz może pofrunąć za horyzont.
- No tak… - Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Ale uświadomiłem sobie, że pewnie ma rację. Jestem agnostykiem, lecz do Boga nie mam pretensji o to, że jest, czy o to – że go nie ma. Uważam sprawę za otwartą. – No tak – powtórzyłem – ale co powiesz o robotach, androidach, itp.? W końcu, to oni mogą polecieć za horyzont. Człowiek przypina sobie skrzydła, ale, w gruncie rzeczy, jest tylko Ikarem.
- Roboty? – Zastanowił się. – Roboty, to tylko roboty. Za daleko idziesz.
- Przecież to tylko kwestia czasu kiedy androidy zostaną obdarzeni umysłami. Naszymi umysłami. – Coś mnie korciło, by mu zaleźć za skórę. Chciałem się z nim podroczyć, by odreagować wyjście Joanny, i zabić w sobie myśl, że zaraz będzie się pieprzyć z jakimś młodym gnojkiem. – No tak… ale jesteś wierzący. Tylko… pytanie, czy Bóg stworzył wszechświat, nie ma sensu, bo czas przed Wielkim Wybuchem nie istniał. Nikt nie stworzył wszechświata, i nikt nie kieruje naszym losem. Nie ma piekła, nieba i życia pozagrobowego. Kiedyś kosmos był punktem nieskończenie małym. To nieskończenie mała Czarna Dziura. Nie można się cofnąć do chwili przed Wielkim Wybuchem. Wszechświat sam się napędza, i to doskonale, ale bez Boga. Popatrz…Czarna Dziura ugina nie tylko światło, ale i czas. Zbliżając się do niej, czas spowalnia, aż w końcu się zatrzymuje. We wnętrzu Czarnej Dziury czas nie istnieje. Tak właśnie było na początku wszechświata. Dopiero w momencie Wielkiego Wybuchu, czas zaczął płynąć. Co ty na to?
- Wierzę, że Bóg istnieje, i on wszystko stworzył.
- No dobra. Z wiarą się nie dyskutuje.
W zasadzie, niewiele mnie to obchodziło. Chciałem tylko pogadać, a nie wiedziałem o czym.
- … Joanna wyszła – głupio powiedziałem.
- Słyszałem.
- Masz ochotę się napić? – To było chyba nasze najbardziej ulubione zajęcie.
- Pewnie teraz nie mielibyśmy sobie wiele do powiedzenia, gdybyś usiadł i język chciał nawiązać dialog. – Matka wznosił się na wyżyny elokwencji. – Człek powinien się rozejrzeć, czy stół zastawiony i Piękna Bestia na stole. Po co pytasz? Gdy taki piękny dzień z odbiciem kosmosu w drodze do melancholii?
- Masz rację. Nie powinienem pytać. Kupię żołądkową gorzką.
- Kup też wodę mineralną.
- W porządku.
Przed wyjściem uważniej spojrzałem na Matkę. Pomyślałem sobie z troską, i z podziwem, że jakoś sobie radzi. Był mężczyzną już po pięćdziesiątce, szczupły, wysoki, o twarzy pociągłej, z długimi, ciemnymi włosami, opadającymi mu na kark. Grał na akordeonie i śpiewał w chórze kościelnym. Często solo. Artystyczna dusza.