Pierwsze cięcie.
Nie umiałam rozgryźć jego wyrazu twarzy. Widniało na nim zrozumienie, powaga i rozbawienie..
Spojrzałam teraz na ranę nieznajomego. Nie kła z niej krew, było tam świeże przecięcie bez krwi. Jego rana goiła się, ale jakoś o wiele szybciej. Spojrzałam mu w twarz.
Objął mnie ramieniem. Nie zamierzałam się oddalać.
Czułam się przy nim bezpiecznie, ale wyczuwałam strach. Jedna cześć mnie krzyczała „uciekaj”, jednak druga, mniejsza, ale bardziej przekonując kazała mi zostać.
Po raz kolejny spojrzałam na rozmówcę, następnie znów wzrok przesunął mi się na Jego ramię. Ciął się nożem brudnym z mojej krwi. Ciął się choć wcale nie cierpiał. Ciął się tylko, żeby poczuć ból. On już nie robił sobie krzywdy tylko z powodu smutków, był uzależniony… Każde chwile zamykał w tych bliznach.
Nieznajomy patrząc na ten sam punkt, co ja, zsunął rękawy chowając blizny. W jakiś sposób był tym wszystkim rozbawiony, co jakiś czas kiwał głową, tak jakby zaprzeczał moim myślą. Tak jakby słyszał to wszystko, co działo się w mojej głowie. Ale jak? Przecież żadne z tych zdań nie wypowiedziałam na głos. W dodatku mężczyzna, którego pierwszy raz spotkałam znał moje imię.
Teraz już byłam przerażona, miałam ochotę uciekać. Zostawić go tu samego. W końcu był większy, silniejszy, a na ziemi widniało ostrze.
Chciałam leżeć w łóżku i rozmawiać przez telefon ze znajomymi. Ale to był już koniec, że też mi się zachciało kłótni.. Teraz nikt nie chciałby ze mną gadać. Byłam sama.
Mimo tego chciałam teraz przebywać w domu, bezpiecznym i przytulnym domu.
-Muszę już iść- wyszeptałam, wstając i wycierając kurtkę z brudu.
-Rozumiem, idź.
Spoglądał na księżyc, tak jakby on tonął w nim, tak jak ja tonęłam w jego oczach. Powędrowałam za jego wzrokiem. Nie było tam nic ekscytującego.
Poczułam lekki powiew wiatru. Odwróciłam się by spojrzeć ostatni raz na nieznajomego, lecz tam już nikogo nie było…