Piekło moje własne
Sartrowska teoria egzystencjalizmu uczy, że człowiek może być takim, jakim siebie stworzy - wszystkim albo niczym. Nikt bowiem z góry nie przesądza o jego wartości. Cóż jednak dzieje się, gdy osobowość budowana latami doświadczeń, zdobywanych uderzeniem pięścią w twarz, w jednej chwili ulega kompletnemu zniszczeniu? I to, co było dla niej wszystkim, okazuje się dla innych nic nie znaczącym pozorem, któremu odmawia się prawa bytu w wybranej przez niego rzeczywistości. Z jednej strony pozostaje schemat rezygnacji kreującej postawę uległości, poddawania się bez walki, zniechęcenia i zastygnania w rozpaczy, postawa nieuchronnie prowadząca do zegizmu albo i do zupełnego samoniszczenia osobowości. A z drugiej strony - człowiek ma zawsze prawo do buntu wobec takiej rzeczywistości. Ale to droga trudniejsza. I tylko dla, jak ja sam, skorpionów, z przyrodzonej im natury rzeczy.
W pewnym momencie mojego istnienia, w pewnym stanie ducha zacząłem widzieć otaczający mnie świat nieco innym niż go mi przedstawiano w okresie dzieciństwa. Zacząłem bowiem widzieć ten świat swoimi oczyma a nie przez pryzmat opinii rodziny czy opiekunów. W pewnym także momencie, za sprawą jakowegoś bodźca zewnętrznego, którego nie potrafię już dziś sprecyzować, opadły mi klapki z oczu nałożone w dzieciństwie i pielęgnowane przez wyżej wymienionych, w okresie mojej adolescencji. Nastąpiła metamorfoza, nie tylko zresztą fizyczna, co przede wszystkim psychiczna. Zaczynam dorastać, zaczynam zrzucać jarzmo posłuszeństwa i wtłaczanych pięścią w twarz cudzych poglądów.
Jako dorastający młody człowiek, powinienem był być partnerem dla innych dorosłych z mojego bliższego tudzież dalszego otoczenia a przynajmniej powinni znaleść się tak uprzejmie, aby zaakceptowac stan rzeczy takowy jako już istniejący.
Przyjrzyjmy się, jak to często wygądało w praktyce...
Naturalnym obowiązkiem narzuconym dorosłym osobnikom przez mądrą Matkę Naturę lub normami etycznymi czy nawet religijnymi jak chce tego, przynajmniej teoretycznie Kościół, jest pomaganie i wspieranie w sytuacjach życiowej ekstremy. Z sobie wiadomych przyczyn urządzają młodemu człowiekowi piekło już tu, na samym starcie w życie, już tu na ziemi. Zasklepieni w swych malutkich światkach przesyconych nienawiścią, obłudą, zegizmem, zamknięci w swych własnych iluzjach nie umieją, nie potrafią i nie chcą przyjąć do wiadomości naturalnego biegu rzeczy, który to dzieje się wprost na ich oczach. Cudownej przemiany z bezosobowej, bezmyślnej poczwarki w pięknego motyla, próbującego rozlożyć kolorowe skrzydełka swojej wyobraźni i wyfrunąć, zdobywając przestworza swojej rzeczywistości. Nie są w stanie przyjąć do wiadomości, iż młody człowiek zaczyna mieć własne zdanie, wybiera własną drogę sprzeczną z przekonaniami swych domowych preceptorw, różnych Doyen d'age, wielce tym faktem rozsierdzonych, pragnących na czas nieokreślony, jak najdłużej zachować nad nim całkowitą kontrolę. Mimo to, z poobijaną twarzą, poranioną ambicją i zwichniętą miłością wlasną wybiera własną szkołę, własną partnerkę, własną pracę, a przede wszystkim własny, niezależny światopogląd, ukształowany latami nauki i własnych przemyśleń tudzież obserwacji. Właśnie w takich przypadkach najwyraźniej, najdobitniej wychodzi na wierzch fałsz katolicyzmu. Pokorna dotąd owieczka klęcząca przed księdzem, w pewnym okresie życia zamienia się w niepokornego oportunistę. Szok dla pasterza, szok dla rodziny. Świadomy własnej woli jako mlody człowiek, który pragnie odrobiny niezależności i poszanowania własnego zdania, stałem się nagle przedmiotem emocjonalnego szantażu, gróźb, wyzwisk, fizycznej agresji..."Patrz, co robisz z rodziną, przez ciebie ojciec się rozchoruje. Jak możesz nam to robić, jesteś zakałą rodziny, tylko wstyd nam przynosisz..bezbożniku jeden.. wszystko robisz po swojemu...nie słuchasz dobrych rad..." etc..etc..
Poddany zmasowanemu atakowi rodzinnego szantażu (oni przecież sami zadbają o moją przyszłość ) nie mając doświadcze