Piekło moje własne
nych obdarza bogactwem a innych biedą, robactwem zżerającym duszę, upodleniem odbierając cień nadziei na poprawę losu. Dowcipny jegomość o dosyć specyficznym poczuciu humoru ale za to krwiożerczych ambicjach. Żaden Bóg nigdy nie dał człowiekowi prawa do wolności przekonań...Coś Wam powiem: gdyby Bóg nie chciał bym został ateistą, nie dopuściłby do tego... Widocznie taka jest jego wola... A skoro Bogiem jest jakoby miłosiernym, to z pewnością podejdzie do takiego heretyka jak ja o wiele życzliwiej, niż jego wyznawcy a moi preceptorzy, przepełnieni ochoczym misyjnym zapałem nawracania mnie, strasząc mękami piekielnymi. Bo te, których obawiam się naprawdę, są mi zadawane tu, na ziemi.
I to bez udziału mocy nadprzyrodzonych. Obojętne, dobrych czy złych. Albowiem większych i diabeł by nie wymyśił.
A mnie wolno w końcu być ateistą, bo dokonalem swobodnego wyboru korzystajac z wywalczonego prawa w imię wolności osobistej.
A jeżeli to komuś przeszkadza, to ja się akurat tym nie przejmuję. Przejmowanie się bowiem, jest pierwszym krokiem do utraty tej wywalczonej z takim trudem, osobistej wolności.
Czas stanowi najlepsze lekarstwo. Wszelkie kłótnie i delikatne perswazje, ("może byś jednak poszedł do kościoła"), z czasem zaczynają słabnąć. Domowy ateista przestaje być czymś szokującym. Czy z fanatycznie wierzącym można sensownie dyskutować ? Myślę, że nie. To tak jak uczenie mojego psa by za mnie prowadził samochód. Tak jak my żądamy spokoju dla siebie tak też dajmy i my wierzącym "ich święty spokój".
Niech żyją we własnych wyobrażeniach błogostanu. Nie będę obrażał ich uczuć prawdą oczywistą, iż ..."Gdyby Chrystus żył w naszych czasach, na pewno nie chciałby być chrześcijaninem"... Za ich właśnie przyczyną. Jeśli nie przeszkadzają nam w życiu, nie widzę problemu. Gorzej, gdy nie umieją znaleść się tak uprzejmie. Najważniejsze, to się nie przejmować i żyć własnym życiem a nie życiem w/g ustalonego przez innych schematu. Moim zdaniem da się pogodzić wszystko przy zachowaniu dwóch założeń: a/ jestem asertywny, b/ szanuję poglądy i uczucia innych w zgodzie z najlepszymi tradycjami tolerancji. Zdecydowanie jednak odradzam demonstrację i próby "nawracania" na racjonalizm ludzi, którzy mają poglądy oraz sposób na życie oparty o wiarę w Boga oraz głęboko zakorzeniony strach przed nim...bo nic nie możemy tu zobić. Róbmy więc dla siebie. Napisano: "Przebaczajcie, jeśli macie coś przeciwko komu", a ja wam mówię: nie musicie nic nikomu przebaczać. Możecie nienawidzić do woli. To wasz wybór, wasza wola przez nikogo nie narzucana. Tyle, że nienawiść na dłuższą metę do niczego nie prowadzi. Zawsze natomiast nakręca spiralę. Dlatego bezpieczniej jest być tylko nieufnym.
To tak na wszelki wypadek a mówię na wszelki, bo znam trochę naturę ludzką i jej mroczne zakamarki. Wiem, iż w ludziach drzemie, często skrywana ciasnota umysłu, ciemnota, niewiedza i okrucieństwo. Podczas kiedy ciemnotę skłonny jestem jeszcze wyrozumieć, oczywista, zakładając powstanie imperatywu sytuacyjnego, to pozostałych przywar jednak nie akceptuję i nie mogę usprawiedliwić. Nasze życie zależy wyłącznie od nas, a wywalczona wolność nie zna kompromisów, bo jakże można być trochę wolnym a trochę zniewolonym, po to tylko by komuś robić uprzejmość. Często stoimy przed wyborem, wyborem trudnym, pomiędzy życiem świadomym a egzystencją potulnego barana. Ale przecież świadomość siebie jest pierwszym krokiem do samoakceptacji, do zerwania pęt deprecjacji własnej jaźni. Jest pierwszym krokiem w drodze do pełnego wyzwolenia z okowów ciasnego myślenia.
No i na zakończenie, bo przecież nie byłbym skorpionem, gdybym nie użył żądła, na które to żądło w pełni mój gatunek zasługuje ...
" Nie pytam, czy Chrystus żył; chcę wiedzieć, gdzie są i co czynią chrześcijanie....".
Ot, co....