Opowieści z Hellsound: Noc w gotyckim zamku.2
3. ‘The blood on our hands is the wine'.
Wiatr zagwizdał zagarniając przez wąskie okienka kolejnych kilka płatków śniegu. Ngetal lekko się skulił, siedząc na stosie kocy. Dzikie dreszcze łapały po kolei jego mięśnie. Przed oczami miał mlecznobiałą mgłę. W chwilach kiedy był zdolny do rozpatrywania swojego położenia zastanawiał się, kiedy ostatnio jadł więcej niż tyle, by utrzymać się przy życiu. Gdy gorączka powracała, ciało spalało się w płomieniach a w umysł wdzierały się istoty potworniejsze od niego. Wtedy rzucał się po całym strychu, nawet nie czując strumieni potu.
Gdy gorączka opadała, ale nie spadła jeszcze na tyle nisko by przywrócić trzeźwe myśli, opadała go fala spokoju. Zatapiał się w morzu ukrytym pod ciemnymi rzęsami. Nie pamiętał, że anioły nie są przeznaczone dla niego. Złapał jednego i próbował przykuć do siebie kajdankami.
Ngetal porzucił wszystkie środki ostrożności i zaplątał się w sidła ciaśniej, niżby Shelia tego nawet pragnęła. Nie widział teatralności jej słów, sztuczności jej gestów, niepewności jej wzroku i niestałości w jej uczuciach. Była wspaniała w swym zagubieniu i dla Ngetala nie było w niej miejsca na niedoskonałości. Nawet jej wady były mu zbyt drogie, by jej je wypominać.
Był wymarzoną ofiarą dla Losu...
Tymczasem Shelia leżała w swojej drogiej pościeli i czuła się dziwnie pusta. Ona - najwspanialsza osoba na świecie. Chwilę temu z jej pokoju wyszedł Winston, w pełni zaspokoiwszy obustronne pragnienie.
Lecz pozostawało wrażenie, że nie była tu gdzie powinna. Obce jej uczucie chłodu i porzucenia, chęć przytulenia policzka do męskiego ciała nie tylko w celu zaspokojenia odwiecznych potrzeb, lecz by poczuć się chronioną.
Przeszła dzisiaj kilka razy po miejscach, które ostatnio coraz częściej odwiedzała. Ale nigdzie nie spotkała tej pokraki. Tego fascynującego idioty.
Do pokoju wpadła Phoebe, patrząc na nią dziko.
- Co ty tu robisz?! Znalazłam cudaka! Jest na górze i ma gorączkę! Musisz tam...
- Nigdzie nie pójdę! A jak się zarażę i zachoruję?!
- Nic ci nie będzie, a to najlepsza okazja, możesz odegrać miłosierną Samarytankę! No, chodź!
- Dobra, poczekaj chwilę. - mruknęła urażona brakiem zrozumienia.
Shelia ubrała się szybko, rozczesała ciemne włosy i pobiegła za Phoebe. Nie była pewna, czy chce stanąć oko w oko z gorączką. Tak bardzo bała się o swoje zdrowie.
Drzwi cicho zaskrzypiały. Za nimi znajdowały się wąskie schody, spiralą prowadząc na szczyt. Było ciemno, ledwie od czasu do czasu pokryte pajęczyną ściany przerywane były maleńkimi, wąskimi okienkami. Kurz pokrywający stopnie wyciszał szybkie kroki dziewczyn.
Na szczycie wieży było przeraźliwie zimno. Shelia natychmiast zatęskniła do swojego ciepłego kominka. Jednak prawdopodobnie była to jedna z jej ostatnich zabaw przed ślubem. Musiała to wykorzystać w całości, bo potem nie dane jej będzie zakosztować takiej swobody.
Phoebe skryła się za rogiem. Shelia weszła do środka i odepchnęło ją obrzydzeniem na widok Ngetala kulącego się bezradnie na zimnej, brudnej posadzce. Skojarzył jej się z wielką, paskudną, owłosioną jaszczurką. Przełamała wstręt z trudem, kucnęła i odgarnęła włosy, które opadły mu na twarz.
- Ngetal? - wyszeptała.
Otworzył oczy i długo patrzył na nią ze zdziwieniem. Poczuła się nieswojo. W końcu Ngetal był demonem, a nie wiadomo, co zwierzętom chodzi po głowie.