Opowieści podróżnika. Rozdział trzeci część pierwsza. Przed nami długa droga.
Okazało się że Gruby ma nosa do takich spraw. Już po trzech minutach wszyscy siedzieliśmy w oberży. Krasnoludy nie wzbudziły jakiegoś zainteresowania. Jedynie młody chłopak przesiadujący na dworze bał się do nich zbliżyć. Niestety jego pracą było mycie koni gości kiedy ci mu za to zapłacą. Musiałem zapłacić mu podwójną stawkę żeby wykonał swoją robotę. Wnętrze było dosyć obskurne. Pięć okrągłych stolików o średnicy jakiś pół metra z wygrawerowaną na niej mapą Kontynentu. Przy każdym z nich było pięć małych stołków. Pomimo że był wieczór, w pomieszczeniu było dosyć jasno. Była to zasługa pięciu okien. Ściana wychodząca na ulicę miała ich parę, a reszta po jednym. Przy ladzie było pięć, oczywiście, wysokich krzeseł. Wszystko było utrzymane w kolorze ciemnego brązu, nie licząc starych podniszczonych zasłon w kolorze beżowym, najróżniejszych butelek z tanimi trunkami oraz ozdobnymi talerzami na ścianach. Było ich pięć. Ja rozumiem że na Kontynencie to szczęśliwa liczba, ale bez przesady. Ile można? Tarcza do rzutek zawieszona obok wejścia była ciągle obserwowana przez Grubego. Kiedy podeszliśmy do lady właściciel wyszedł z zaplecza.
- Co podać?
- Dla mnie piwo. Tylko nie rozcieńczaj. - Odwróciłem się do krasnoludów. - Co dla was?
- Też piwo.
- Więc cztery razy piwo. Coś do jedzenia?
- Micha gulaszu.
- Dla czterech osób?
- Oczywiście - wtrącił się Gruby.
- Jedno piwo to cztery leonorie, a gulasz będzie kosztował dwanaście. Za duże zamówienie obniżamy cenę o trzy leonorie. Razem to będzie dwadzieścia siedem leonori. - Położyłem zapłatę na ladzie.
Kiedy zajęliśmy miejsca przy stole do środka wszedł wysoki i chudy mężczyzna ubrany w jaskrawe ubrania. Na oko miał może czterdzieści lat.
- To jest nasz szef - szepną Rudy. - Jeszcze nie wie że mamy nowego pracownika, więc jeśli tu podejdzie przedstaw mu się.
- Dobrze.
Kiedy kupiec dosiadł się do nas od razu podał mi dłoń. Była ona szorstka i koścista. Dało się wyczuć że pracował kiedyś fizycznie. Ja w jego wieku zamierzam wylegiwać się przed kominkiem u boku żony i dzieci nie martwiąc się już o pieniądze.
- Zgaduję że jest pan w zastępstwie za czarodzieja?
- Tak. Ma na imię Edan - zaczął przedstawiać mnie Gruby.
- Właściwie to Evan - sprostowałem.
- Ja jestem Ervin. Miło mi cię poznać. Znasz już naszą stawkę?
- Tak. Pięćset na dzień. Wozicie cegły do stolicy na zamówienie króla.
- Czyli wiesz wszystko co musisz wiedzieć. Mogę trochę? - powiedział pokazując na ogromną porcję gulaszu która dotarła właśnie do naszego stolika.
- Oczywiście - powiedziałem. - Kochana, przynieś jeszcze jedną miskę.
- To będzie wtedy gulasz dla pięciu osób, a zamówień nie wolno zmieniać - odburknęła.
- Pomyśl tak kochana. - Wyciągnąłem z kiszeni dwie złote monety. - Jak doniesiesz nam tą miskę, będziemy mieli ich pięć, a to przynosi szczęście.
- Dobrze, ale nie mów nic nikomu - powiedziała przyjmując pieniądze.
- Oczywiście.
Kiedy doszła do nas piąta miska, a przy okazji piwa, zaczęliśmy jeść. Każdy nałożył sobie swoją porcję ze wspólnej miski. O ile sam gulasz był nawet dobry, o tyle do piwa dolano wody. Nie miałem jednak na co narzekać, było tu bardzo tanio zwłaszcza że nie było tu żadnej konkurencji. Na jednym piwie się oczywiście nie skończyło. Po trzeciej kolejce skończyły mi się pieniądze. Gruby, kiedy tylko się o tym dowiedział, natychmiast wstał żeby skorzystać z naszej tradycji. Stawił nam tym sposobem czwartą kolejkę. Co prawda planował jeszcze piątą, ale zrezygnował kiedy jeden nóż ledwo trafił w tarczę. Krasnoludy właśnie zaczęły rozmowę, kiedy musiałem wyjść za potrzebą. Uniosłem rękę żeby przywołać kelnerkę.
- Czego? - warknęła.