Opowieść Rinoi - Południe
Po kilkunastu... No dobra, kilkudziesięciu minutach byłyśmy gotowe. Mi brakło jeszcze kilku rzeczy, więc puściłam dziewczyny przodem. Gdybym wiedziała, jakie to będzie miało następstwa...
Przynajmniej dowiecie się, dlaczego nienawidzę numeru 37... Ale o tym także potem...
Szelest... Coś dziwnego, przecież nikogo się nie spodziewałam... A właśnie smarowałam się balsamem z brokatem, zęby pięknie błyszczeć...
- Idziesz ze mną na dyskotekę... - Ten głos. Ledwie go kojarzyłam, ale wydawał się znajomy...
Odwróciłam się gwałtownie. Zobaczyłam tą jego twarz, nie zapomnę jej do końca życia, mimo iż imię dawno zapomniałam... Nie chciałam go znać!
- A dlaczego niby? Umówione jesteśmy z Wiolą, Angi i Tarą... - Zaczęłam, kończąc smarować sobie ramiona. Koniec, mogę iść.
- Bo tak mówię... - Warknął i złapał mnie za nadgarstek. Upuściłam buteleczkę z balsamem. - Idziesz ze mną! - To brzmiało jak groźba. Złapał mnie za drugi nadgarstek i mocno potrząsnął.
- Nigdzie nie idę! - Odkrzyknęłam. Znowu szelest. Zauważyłam kątem oka Wiolkę, zaglądającą przez szparkę... Zaraz potem uciekła...
Założę się, że widziała strach w moich oczach... Nie, nie strach. Wręcz przerażenie... Ja byłam przerażona.
- Nie masz wyboru. - Uśmiechał się lekko, ironicznie. Ten piętnastolatek mnie przerażał i to nie na żarty... Wyciągnął z kieszeni scyzoryk, przyłożył do skóry na nadgarstku. Zaczynałam powoli płakać... Nie, nie chciałam bólu! Nie chciałam niczego, mogłabym się rozpłynąć! Nie chciałam!
- NIE! - Krzyknęłam z błaganiem w głosie. Niemal piszczałam... Jednak gdy tylko wypowiedziałam te słowa, kto wparował do namiotu, scyzoryk błyskawicznie zniknął w kieszeni chłopaka.
- Co się tutaj wyrabia?! - Krzyknęła nasza opiekunka. Wiolka stała za jej plecami. On mnie pucił, podbiegłam do siostry i wtuliłam się w nią, całkiem przerażona. Małe zadrapanie widniało na moim nadgarstku... Lakata (bo i tak wołali moją siostrę) wiedziała dobrze, ze wcześniej go nie miałam.
- Nic, przę pani. - Odparł nastolatek, położył przysłowiowo uszy po sobie i wyszedł...
Uspakajały mnie dobra godzinę. Wiolka, Angi i Tara, a przez chwilę nawet wychowawczyni. Po kolejnych kilkunastu minutach doprowadziły mnie do porządku, wystroiły i wymalowały jak trzeba.
Poszłam na tą dyskotekę z nimi... Musiałam się jakkolwiek odprężyć. Wybawić, zapomnieć...
Jednak człowiek często dokonuje złych wyborów... To mógł być jeden z nich.
Bawiłam się świetnie, dopóki nie znalazł nas tamten piętnastolatek. Dziewczyny pilnowały mnie jak oczka w głowie, byle tylko on nie dostał się w moje pobliże. Gdy tańczyliśmy w kółku, cały czas dwie z nich były po moich bokach i tak sprytnie manipulowały tańcem, by nie znalazł się on obok mnie. A gdy już mu się to udało, zawsze natychmiast był "odbijany" i ze śmiechem się zamieniały miejscami tak, by znowu były dwie koło mnie. Zawsze po obu stronach...
Jednak już sam widok jego twarzy powodował we mnie strach. I potworny stres. Nie miałam pojęcia, co mogło się dziać... Do czego on był zdolny? Co jeszcze wymyśli?
W końcu jednak każdy człowiek musi iść za potrzebą. Wybiegłam z dyskoteki, uprzedzając dziewczyny. Poszłam do łazienki.