Opowieść Rinoi - Południe
- Nie wiem. - Odparłam, wzruszając ramionami. - Organizm robi mi psikusy.
- Widać. - Zaśmiała się moja siostra. Doskonale wiedziała, że ja tak wcześnie nie wstaję...
- Co dzisiaj robimy? - Zapytała w którymś momencie Angelica... Taaak, ta miała pomysły. Czasem nawet się ich nieco bałam...
- Chyba nic... To, co zwykle. Karty, biegi, pogaduszki z chłopakami i tak dalej... - Skwitowałam własny dzień. Tak, czasem łaziłam do namiotu 37, żeby pogadać z pewnym gościem o Final Fantasy... Nawet miło tam było. I, co zaskakiwało najbardziej: jeden z nich też przynosił te niebieskie kwiaty do namiotu... Te, które tak uwielbiałam, bo były barwy nieba... Wolność! I Kingdom Hearts... Może ze mnie maniaczka, ale ta grę także lubiłam.
- A może pofarbujemy włosy? - Zapytała z tym swoim uśmieszkiem. Oho, znowu!
- Czemu nie? Ale nie mamy farby... - Mruknęła Wiolka, moja siostra. Już się naburmuszyła, wiem, co chciała. Rude włosy. Nie wiem, dlaczego, ale ją to kręciło.
- Da się załatwić. - O, nie... Czyli jednak skombinuje... No, ale dobra...
- Serio? - Zapytała Tara. Już widziałam błyski w oczach obu...
Kolejka śniadaniowa... Czyli coś, w czym stało się dobre dziesięć do piętnastu minut....
- No. Tylko mówcie, jakie chcecie. - Odparła, tając na końcu kolejki.
- Rude!
- Czekoladowe!
No nie... Wypaliły niemal równocześnie...
- A ty, Aśka? - Zapytała mnie nagle...
- Nie mów do mnie tym imieniem... - Mruknęłam cicho.
- Sorka, Rinoa.... Ale nadal nie masz czarnych włosów. - Odparła naburmuszona.
- O, patrz. Myślisz! - Zaczęłam się śmiać, by obrócić to jakoś w żart. Jakimś cudem wszystkie to podłapały... Tak, humor Angeliki był naprawdę nie dość, ze dziwaczny, to jeszcze dość przewrotny...
No, ale co poradzić? Ja? Nie mogłam nic... Ale niewiele mnie to interesowało.
Po śniadaniu dzień przebiegł jak co dzień. Zrywanie kwiatów, gry w karty, odwiedziny w namiocie 37 i rozmowa na temat Final Fantasy i Kingdom Hearts... Kilkanaście minut przy PlayStation z Grzesiem na świetlicy, znowu zrywanie kwiatów, potem obiad... Pisanie dziecinnych opowiastek, udawanie poetki, rozmowa z dziewczynami z 4... Potem odwiedziny u Hot Shota w namiocie, kolejna partyjka makao albo kenta, zależy ilu ich było w namiocie...
A dzisiaj nawet pofarbowałyśmy włosy szamponetkami. No i ja miałam czarne... Mimo iż naturalnie mam brązowe.
Teraz już, bynajmniej według Angeliki, zasłużyłam na swoje pseudo. Spontaniczna, ubierająca się na niebiesko, nosząca dwa pierścionki na szyi, wrzecie czarnowłosa i piwnooka dziewczyneczka... Tyle, że nie miałam siedemnastu lat. A no właśnie... Miałam dwanaście. Ale czy to aż takie ważne...? No chyba nie!
No nie. Nie ważne...
Po partyjce makao (czyli około godziny siedemnastej) wróciłam do nas, do namiotu. Zaraz po mnie wpadła Wiolka, całkiem zdyszana, ale z uśmiechem na ustach...
- Dzisiaj dyskoteka. - Wydyszała, padła na łóżko polowe, które mało się nie załamało i usiłowała złapać oddech. Po chwili jakoś się uspokoiła. W międzyczasie Angelika zdążyła popiszczeć, Tara zabrała się za szukanie cieni... A ja niemal dosłownie wylądowałam w... Torbie. Szukałam odpowiednich ciuchów.