Opowieść Rinoi - Południe
Hej...
I tak przecież wiem, że nikt z Was na to nie trafi. Żaden z tych, na których zdaniu naprawdę by mi zależało... Ale cóż na to poradzić?
Do dziś? Niewielu znało Rinoę. Może tak... Czas, by ją poznać? A więc... Cóż, zapraszam do lektury.
"Południe"
Kolejny cichy dzień. W namiocie tak pięknie pachniało kwiatami... Tak, przecież sama ich narwałam wczoraj wieczorem. Bo przecież przylazło kilku facecików i musiało przynieść żabę. A jedna z nas paskudnie bała się żab. Na szczęście trafiła na mnie, wzięłam bezbronne stworzonko i zaniosłam z powrotem na łąkę. Przy okazji narwałam tych pięknych, błękitnych kwiatów. Zawsze było ich pełno pod krzyżem...
Kilka też zaniosłam pod ołtarz. Ciekawe, co na to księża i opiekunowie...?
Nieważne... Na razie pachniało w całym namiocie. Aż nie chciało się otwierać oczu... Błogi, cichy spokój około szóstej rano...
Jakim cudem ja tak wcześnie wstałam? A z resztą! Nieważne! Przynajmniej nie będzie kolejek w łazience...
Tak... Kolonia wojskowa. Około dwieście osób w namiotach. I jedna, nawet spora łazienka. Ale i tak rano były paskudne kolejki. Może i lepiej, ze zabiorę się tam prędzej?
Postanowiłam wreszcie otworzyć oczy.
- Świetlik. - Wyszeptałam, widząc małą, błyszczącą kropeczkę na "suficie" namiotu. Siedział spokojnie, świecąc resztką światła, zanim wstanie słońce. Piękna, maleńka kropeczka... Dawała mi spokój. Siedziała spokojnie z nadzieją, że uda jej się przeżyć do jutra... A może miała dosyć życia?
Gdybym wiedziała, że dzisiaj będę jak ten świetlik... Pewnie bym nawet nie wstawała z łóżka!
Ale mniejsza o większość, po kolei i spokojnie. Najpierw i tak trzeba by zabrać się z łóżka i wziąć wpakować pod prysznic. Tak też zrobiłam. Przetarłam oczy, przebrałam w jakieś ciuchy, zabrałam ręcznik, mydełko, jakiś szampon, kilka kosmetyków, bez których kobieta nie umie żyć... Tak, spiralkę i kredkę też. Tylko tam były lusterka...
No i wpakowałam się pod ten prysznic. Nawet nie zauważyłam, jak moja komórka zaczęła dzwonić z powodu wybicia godziny siódmej. Budzik. Sama go nastawiłam wczoraj wieczorem... Żeby pójść do łazienki bez kolejek. A tu? Organizm zrobił mi niespodziankę i kazał wstać o szóstej. Co za ironia....
Z kolei za każdym razem, gdy nie nastawiałam budzika, budził mnie ktokolwiek inny... Moja siostra, koleżanka z namiotu, czasem nawet Hot Shot. Kolega z bloku...
Sięgnęłam do kieszeni spodni, całkiem mokra i wyłączyłam budzik... Po dłuższej chwili stwierdziłam, ze starczy tego pluskania. Wytarłam się, ubrałam... No i chyba niedługo jakoś śniadanie, bo całkiem sporo osób zebrało się w łazience... No cóż, ok. Ubrałam się i polazłam do namiotu, zostawić rzeczy. Dobudziłam resztę dziewczyn, zaczekałam na nie i poszłyśmy razem na śniadanie.
- Rini, co dzisiaj tak wcześnie? - Zapytała mnie w którymś momencie Tara. Cóż, prawdziwe imię miała Basia, jednak tak uwielbiała Taranee, że postanowiłam ją tak nazwać. Za to... Dlaczego ja byłam Rinoa, mimo iż mam całkiem normalne, polskie imię? Po pierwsze - oznacza "Ta, która jest wiedźmą". Bynajmniej tak kiedyś słyszałam. A moje oczy stają się siarczyście zółte na słońcu. A po drugie... Cóż, nosiłam dwa pierścienie na łańcuszku, jak Rinoa Heartilly z Final Fantasy VIII... I ktoś skojarzył.