Opowiadania z lumpeksu - SKROMNE PRAGNIENIE
Amele uśmiechnęła się, wyobraziwszy sobie jak Madamme Etienne zabiegana dysząc, biega po salonie. Kiedyś musiała być piękną kobietą. Duże szare oczy trochę zapadły się, ale nie straciły blasku. Przymrużywszy powieki nie było widać jej zmarszczek, twarz stawała się młodsza.
- Chce pani usiąść na fotelu? Popatrzy pani trochę na ulicę, a ja prześcielę łóżko, dobrze?
- A zrobisz mi filiżankę kawy? Będę sobie siedzieć przy oknie, z kawą…
- rozmarzyła się.
- Nie może pani pić kawy, bo nie uśnie pani do północy, zrobię pani herbatkę miętową.
- Dobrze, kochana, bo już ledwo leżę!
Przechodząc do kuchni, w przedpokoju Amele natknęła się na lustro. Przystanęła patrząc na swoje odbicie. Była blada, duże czarne oczy i małe usta nadawały jej wygląd dziecinnej buzi. Mokry welon zaczynał przeszkadzać.
Zdjęła go i pozwoliła czarnym średniej długości włosom na odpoczynek. Powiesiła go na wieszaku, aby wysechł.
- Tak sobie myślę, Amele, taka piękna dziewczyna, dlaczego jesteś siostrą zakonną? –Chyba po raz dwudziesty zadała to pytanie.
- Bóg mnie powołał, po to, abym mogła służyć ludzkiej niedoli – chyba po raz dwudziesty odpowiedziała Amele. Ale ilekroć powtarzała tę wyuczoną formułę tylekroć zadawała sobie pytanie, czy aby to robić, trzeba koniecznie należeć do zakonu. Była młoda, zawsze idąc ulicą oglądała wystawy, patrzyła na piękne stroje, marzyła o buteleczce perfum, ale największym jej marzeniem
była torebka od Hermesa.
Na wystawie były dwie takie same. Jedna czarna, która przez swój kolor
nie miała u niej szans i… różowa, zachwycająca, z szerokim paskiem
na ramię i wytłoczonym dziurkami znakiem firmowym: literką H w owalu.
Dwa razy dziennie Amele przystawała przed jedną z wystaw Hermesa. Sklep znajdował się na rogu Royal i Faubourg. Łukowane okna wystaw zaopatrzone były w markizy, wiec nawet w deszcz można było postać dłużej. Na chwilę zapominała o swoim nieforemnym granatowym stroju, o zakonie, wyobrażając sobie, że idzie po moście des Artes, jej obcasy stukają o drewnianą podłogę a torebka lekko kołysze się na ramieniu. To było całe marzenie. Jakby nie widziała ciągu dalszego, ani też miejsca, z którego weszła na most. Nie było ważne, czy idzie sama czy nie. Najważniejsza była kołysząca się torebka w rytm jej kroków.
Madamme Etienne piła herbatę, z trudem utrzymując w sękatych dłoniach delikatny produkt Rosenthala. Muzealny wystrój mieszkania zatrzymał wspomnienia rodzinne i historyczne. Mąż Madamme Etienne, Pierre
był oficerem, chyba generałem w Division Cuirasse albo gdzieś indziej,
bo na pamięć Madamme w tym względzie nie można było liczyć. Na komodzie stało jego zdjęcie. Wyprostowany jak świeca, w generalskim mundurze wyglądał jak postać z filmu o miłości w trudnych czasach wojny .
- Ile ty masz lat dziecko? – Spytała.
- 25, Madamme.
- I nigdy nie czułaś, że lepiej mieć dom i dzieci? – drążyła.
- Nie. Jestem córką miłosierdzia, mój Pan Jezus Chrystus jest dla mnie źródłem wszelkiej miłości, Madamme. – odpowiedziała trzepiąc poduszki i prostując prześcieradło.