Ojciec Szymon
Pan Maj był bardzo tajemniczy. Nie wiele mówił o sobie, a my
jak to kobiety, chciałyśmy wszystko wiedzieć.
- Co o nim
sądzisz? Zapytała Jola, kiedy wróciłyśmy do swojego pokoju.
- Myślę, że jest
księdzem – odpowiedziałam. Co prawda, nie nosi koloratki, ale może tu w
uzdrowisku, nie musi – dodałam.
Tuż przed kolacją zapytałam w recepcji, czy Szymon jest
księdzem. Potwierdziły się moje przypuszczenia. Teraz musiałyśmy się
kontrolować, bo spożywanie posiłku z duchownym wymagało odpowiednich tematów,
poruszanych przy wspólnym stole.
Ksiądz okazał się wesołym, pełnym ciepła człowiekiem. Był
misjonarzem z Afryki. Właśnie przebywał w Polsce na leczeniu. Miał poważne
problemy z wątrobą po przebytej Malarii, nadciśnienie i utykał na jedną nogę.
Jak na tak młodego człowieka, był bardzo schorowany.
Mimo tego, że byłyśmy z Jolą starsze od niego, o pięć lat,
on zachowywał się tak jakby był naszym rówieśnikiem.
Byłam wprost zauroczona
tym duchownym. Słuchałam go z zapartym tchem. Opowiadał tak pięknie o
swojej misji, o ludziach którzy żyją w strasznych warunkach, o tym jak próbuje,
krzewić wiarę i naukę, na dalekim czarnym lądzie.
W Polsce prowadzi zajęcia w szkołach z młodzieżą. Opowiada
im o dzieciach, które pierwszy raz miały okazję, dostać ołówek i zeszyt do
nauki. Ma mnóstwo pamiątek, kolorowych strojów z różnych plemion, figurek z
hebanowego drzewa. To wszystko wozi ze sobą, na wykłady. Wraz z przyjaciółmi z zakonu, nakręcił film, ze swojego
pobytu w Afryce.
Poczułam wielką sympatię do tego mężczyzny i zauważyłam, że
lubię przebywać w jego towarzystwie. Jola wolała spędzać czas na oglądaniu
telewizji, a ja każdą wolną chwilę poświęcałam Szymkowii.
Kiedyś na wspólnym spacerze, wyjawił mi, że ma wyrzuty
sumienia wobec Boga, że nie modli się tak żarliwie jak kiedyś i coraz częściej
brakuje mu zwykłego ludzkiego kontaktu.
- Ty masz męża,
rodzinę... brak mi Gosiu tego zwykłego rodzinnego życia – powiedział ze
smutkiem w głosie i zrywając z trawy, białą stokrotkę i wręczył mi ją, jak
chłopak dziewczynie, na pierwszej randce. Poczułam dziwne ciepło w okolicy
serca, był to sygnał, że schodzimy na niebezpieczny tor. On był księdzem a ja
mężatką. Miałam do siebie pretensje, że widocznie zachowuję się nazbyt
prowokacyjnie, skoro on tak się reaguje. Nie mogłam na to pozwolić, by całkiem
się zatracił.
Przy kolacji, nie poruszaliśmy tego tematu, zresztą
widziałam po nim, że mocno żałuje tego szczerego wyznania i zachowania,
unikając mojego wzroku.
Na całe szczęście, mieliśmy tak napięty grafik zabiegów i
nie było okazji do częstych kontaktów.
- Widzę, że
wolisz spędzać z nim więcej czasu, niż ze mną – powiedziała Jola z wyrzutem.
Jakiś dziwny z niego ksiądz, nie uważasz?. Balansujesz na cienkiej linie,
pomyśl o tym – dodała.
-Ten młody
człowiek walczy z sobą – próbowałam go bronić. Nawet jeśli ma jakieś obiekcje,
gdzie jest jego miejsce, to chyba dobrze, że teraz się nad tym zastanawia. On
potrzebuje kogoś, kto tak po prostu, go wysłucha i coś mu doradzi – wyjaśniłam
koleżance, sama nie wierząc w to co mówię. Jednak słowa Joli, uświadomiły mi,
że ma rację. Teraz ode mnie zależało, jak potoczą się dalsze jego losy.
Musiałam mu pomóc. Opowiedziałam mu o moim małżeństwie, i mężu, który tak
bardzo mnie ogranicza w każdym działaniu.
- Nie możesz na
to pozwolić, walcz o siebie, musisz pokazać mu, że masz swoje prawa, bo z
każdym dniem, będzie coraz gorzej. Taka chorobliwa zazdrość, może zrujnować
wasze małżeństwo. Rób to delikatnie, ale systematycznie – powiedział.
Nie wiem jak on to zrobił, ale poczułam się silniejsza. Ten
młody człowiek miał rację, otworzył mi oczy, na pewne zachowania mojego męża.
Uświadomił mi, jak bardzo dałam się ubezwłasnowolnić.