OBRAZ esej
sztą. Nazywał się Robespierre. Mówimy teraz o nim, i o tym, że te słowa są ponadczasowe. On był występny, rady jego były złe, i tylko złe. Wielu go posłuchało na ich nieszczęście, i Europy, ale Wandea go nie posłuchała. Teraz Maksymilian siedzi w salonie Marcina, słucha Bacha, i myśli o Wandei. Myśli o chłopach, którzy nie chcieli postępu i wolności, równości i braterstwa, tak jak rozumiał te hasła Maksymilian de Robespierre. Co jakiś czas pojawia się w historii jakiś występny człowiek, i namawia do zła. Znajduje takich, którzy za nim idą, i pozostawiają za sobą ruiny i zgliszcza. I tak już musi być. Bo tak jak ponadczasowe są słowa Psalmu, tak ponadczasowe jest zło i występni, którzy są i będą pośród nas. A może to my. * * * Borges kiedyś tak napisał: „Niech inni się chełpią stronami jakie napisali; mnie dumą napełniają te, które czytałem.” Parę książek można by zabrać w wieczność, mimo iż tam będzie wszystko jasne. Ale przecież będą tam biblioteki, muszą być. Przecież Urszulce Bóg stworzył tam dworek z Czarnolasu. Wszystko było tak samo, identyczne. Tylko rodziców nie było, ale to przecież kwestia czasu, jeżeli czas jest tam jakąś kwestią. Wiersz Leśmiana o Urszuli to coś, co przełamuję barierę czasu. Naszego czasu. Bo w innych miejscach raczej niezrozumiały jest, chociaż kto wie. Ale wracając do bibliotek. Będą tam wszystkie książki świata, i nieograniczona ilość czasu, by je wszystkie przeczytać. * * * „Jesień nudna jesień… Ciągłe słoty angielskie mgły przeniosły się do Paryża – i często wieczorem nie można znaleźć dobrze znanej ulicy… słychać huk i turkot niewidocznych powozów – i tylko latarnie kabrioletów we mgle płyną i migają.” Tak wyglądała jesień w Paryżu w roku 1832. Juliusz wszystko widzi poetycznie, filmowo. Te kabriolety we mgle to przecież piękna scena z filmu, którego jeszcze nie nakręcono. Na razie. Pisze też Juliusz że „nigdy tak zdrów nie byłem jak teraz”. Jesień dla ludzi chorych na suchoty to niebezpieczna pora, ale Juliusz ma 23 lata i choroba jeszcze nie spowodowała za wiele spustoszeń w jego organizmie. * * * Aby ratować zdrowie Juliusz wyjechał do Szwajcarii. Jechał do Genewy dyliżansem. Ta podróż była bardzo oryginalna, gdyż Juliusz często z dyliżansu wysiadał, wyprzedzał go idąc pieszo. I tak zajechali do Genewy. Tam znalazł pochodziwszy trochę, bardzo ładny pensjonat. Tutaj zaczęła się historia z Eglantyną. Eglantyna była piękną dziewczyną, szkoda, że Juliusz nie związał się z nią. Ale przecież nie tylko uroda decyduje o związkach. * * * To sobie przypominał Juliusz paląc cygaro przed dworkiem Marcina. A tam dyskusje trwały o życiu, o świecie, o przeszłości i przyszłości. Oni wszyscy tam trudzili się, aby zrozumieć swój czas, zrozumieć świat, rozplątać zawiłości życia. Próbowali, próbowali, i co? I nic. Świat toczył się, tak jak miał się toczyć. Usłyszał Juliusz jak Woland, który przybył z Moskwy wyrzekł słowa „będzie to, co ma być”. Będzie próbował Maksymilian Robespierre i jemu podobni tworzyć nowy świat, lepszy według ich mniemania, ale pozostawią po sobie ruiny, zgliszcza i górę, wielką górę trupów. Słuchając tych namiętnych dyskusji układał Juliusz strofy „Króla-Ducha”. „Wieszcze się jawią w ogniu i guślarze Przepowiadają przyszły świat nieznany Co w pieśni stworzę, to się zaraz pokaże Przyprowadzone na świat przez szatany. Każdy wiek wielki miał prawdy ołtarze…” Robespierre zbudował ołtarz dla Rozumu. Ale czy Rozum przeniknie Tajemnicę? * * * Jesień w Genewie była inna. „Często z panną Eglantyną siadamy na ziemi w ogrodzie – i słuchając szmeru spadających liści marzymy o wielkich rzeczach.” O czym może marzyć Juliusz. Talent otrzymał, i to taki, jaki zdarza się raz na 500 lat. Sława przyjdzie, musi przyjść, więc on marzy o domku na wsi, ogródku, i życiu spokojnym bez wzruszeń, życiu sielskim, anielskim. Takie