o pewnej organizacji, dziewczynie i skutkach niedoinformowania
- Oh, nie pluj tyle, bo się będę po podłodze ślizgać!
Westchnęłam na tyle ostentacyjnie, bym zdołała wyrazić narastającą irytację, ale nie by niemożna było tego zignorować. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Witam, jestem Lilith Sears, ukończone 17 lat i do niedawna byłam równie nieświadoma jak wy. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy, a u mnie robi to ze 100 razy szybciej. Tydzień temu chodziłam do szkoły <niechętnie>, spałam <chętnie>, odwiedzałam sklepy <w razie konieczności>. To już przeszłość. Wydaje mi się, że minęły już wieki. Teraz tkwię w wielkim szambie aż po same uszy. Albo i więcej. Na dodatek nie wiem nawet o co biega.
- Tracę już cierpliwość!- Taaak, to typowy Pan Zło. Chociaż ja to nazywam kompleks małego. Chce mieć wszystko, nieważne jak to zdobędzie.- Mów co chcę wiedzieć.
To Henry, tak na marginesie.
- Przykro mi to stwierdzić, ale jeśli nie jesteś tego świadom, to czuję się w obowiązku doinformowania cię. Ona – tu wskazał brodą mnie – stawia instynktowny opór ilekroć ktoś próbuje jej rozkazywać. – Zakończył z uśmiechem pełnym satysfakcji. Coś z pogranicza pobłażliwości i kpiny. Za co zarobił zresztą w szczękę. Dość mocno. No, tak że mu głowa odleciała do tyłu. Trochę mi go żal, ale w sumie sam się prosił. Tak jak i ja.
Ah, stary, dobry Matt.
- Stul pysk piesku na posyłki, z tobą nie rozmawiam.
Następny cios.
Kruczę, szkoda że ta lina jest tak dobrze związana.
Cios.
Może uda mi się ją poluzować.
Cios. Ten niemiły dźwięk, kiedy spotykają się pięść i część ciała ludzi, którzy za sobą nie przepadają.
Jęk. Cios.
Chyba mocno obrywa.
- Wystarczy! – Zakomenderował Hanry.
- Dobry szczeniak, waruj – mruknęłam. Wiem, to nie czas na takie wygłupy, ale tak już mam. Mówisz, że dotarłeś na dno – spokojnie, ja dokopię się głębiej. Właśnie kopałam w tolerancji tych bałwanów zgromadzonych tu. Niezbyt mądrze.
Cień oderwał się od ściany i ruszył w moją stronę. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam ruch ręki. O prawdziwości doznania powiadomił mnie ból promieniujący ze szczęki. Ścigał się z innymi o dotarcie do mojego mózgu.
Bolało mnie wszystko, co tylko możliwe – od ścierpniętego ciała dzięki tej samej półleżącej pozycji, aż po siniaki i dogorywanie mięśni, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
- No, a teraz wyśpiewasz wszystko.
To teleportacja. Tylko tak można wytłumaczyć jak Henry znalazł się tu. Zanim mrugnęłam stał na środku pomieszczenia ( wielkie nie było, ale do małych też nie należało), a po nim stał 5cm przede mną, z twarzą tak blisko mojej, że owiewał mnie kawowy zapach jego oddechu.
Zemdliło mnie. Przełknęłam ślinę by uspokoić siebie i żołądek, że wcale nie jest tak źle. Powtórzyłam czynność. Zerknęłam na Matta – był chyba nieprzytomny.
- Wlazł kotek na płotek…
Dotknął mnie delikatny powiew i kątem oka zauważyłam pięść na ścianie tuż obok mojej głowy. Zamrugałam. Zaschło mi w gardle.
- Nie pogrywaj ze mną! Mów wszystko, co wiesz o Sanctusie! – Zażądał. Twarz, nawet w tym słabym oświetleniu przybrała barwę dojrzałego pomidora. Byłby całkiem całkiem gdyby nie ta żądza mordu.
Mnie.
Żądza mordu mnie.
- Ona nic nie wie. Puść ją H. – Wychrypiał to. Stęknął po drodze z 5 razy, ale dał radę. – To mnie chcecie.
- Oj, Matthew, nie jesteś aż tak ważny. – Rzucił z dobrotliwa miną zagadnięty. – Owszem, nie znoszę występować jako czarny charakter, ale i ty w bieli nie chodzisz.- Zakończył z uśmieszkiem. Drwiącym.