Numer Piąty Na Liście
t jednak faza mi prawie całkiem zeszła i nie zdążyłem zażyć kolejnej piguły zanim zapukali. Miałem szczęście, nie ma co.
To był ostatni raz kiedy widziałem Natalię. Zabrali mnie do kostnicy w celu identyfikacji jej zwłok. Była bardzo pobita. Nie mogli dotrzeć do rodziny, więc poprosili mnie. Jej nagie ciało leżało na zimnym, metalowym stole przykryte białym prześcieradłem. Miała bardzo opuchniętą twarz. Brakowało kilku zębów. Na skórze znajdowały się podrapania. Cała masa. Widziałem, że miała wyrwany pukiel włosów. Starali się to zakryć, ale nie wystarczająco. Pewnie mieli rozkaz, żeby to zakryć, a wykonawcom nie zależało na efekcie. Wtedy zobaczyłem najstraszniejszą rzecz. Przez całą długość szyi miała szwy. Układały się w jeden równy ścieg starający się przytwierdzić głowę do ciała. Najgorsze w tej całej sytuacji było to, że myślałem wtedy tylko o jednym. Wrócić do domu i wziąć kolejną tabletkę. Tak też zrobiłem. Szybko dokonałem wszelkich formalności, nie zadawałem pytań. Nikt też nic nie opowiadał i nie wyjaśniał. Po prostu wróciłem do siebie i się naćpałem. Wtedy zobaczyłem swoją listę. Patrzyłem na nią i słyszałem w sobie jakiś głos. Mówił mi on, że ci ludzie zabrali mi niewinność, starli się zabić dziecko, które we mnie było. Nie udało im się, ale je zakneblowali na długie lata. Teraz ono się obudziło i było pełne nienawiści. Pałało żądzą zemsty. Poddałem się mu. Kazało mi iść i zabić wszystkich z listy. Uznałem to za dobry pomysł. Każda myśl była dobrym pomysłem. Teraz widziałem w sobie geniusza, tydzień na prochach bez spania i naprawdę dotarłem do sedna i zrozumiałem jak wszystko naprawdę wygląda. Moje wewnętrzne ja, małe dziecko, nakazało mi zabić wszystkich, którzy są winni. Winni za to, że teraz tak wygląda moje życie. Wyrok zapadł, a kat przygotowywał się do egzekucji.
Na szczycie mojej listy był profesor. Jeden z moich wykładowców. Najważniejszy człowiek z okresu moich studiów. To on mnie przekonał, że w życiu liczy się tylko kasa. Nakazał porzucić marzenia i zarabiać. A ja mu uwierzyłem.
Lista nie była długa. Miała tylko pięć osób. Numer dwa wyręczył mnie sam. Był to ojciec. Kolejne dwie osoby to szefowie firm, w których pracowałem. No i ostatni numer pięć.
Wybrałem się na uniwersytet. Sprawdziłem w jakiej Sali zajęcia ma mój profesorek. Dokonałem tam czegoś niesamowitego. Pewnie długo będę przez to legendą uniwerku. Wszedłem przez frontowe drzwi budynku z plecakiem podróżnym. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Doskonale pamiętałem rozkład budynku, chociaż minęło tyle lat. Przed aulą zdjąłem plecak i wyjąłem z niego małą siekierkę. Następnie wszedłem do środka. Studenci pisali egzamin, kilka osób nawet podniosło wzrok. Ja bez zastanawiania się szedłem szybkim krokiem w stronę biurka. Słyszałem ciche szepty, ale nie zwracałem na nie uwagi. Podniosłem siekierkę i wbiłem ją w sam środek głowy profesora w chwili kiedy odwracał się do mnie. Nie pozwoliłem mu nic powiedzieć. Nikt na auli się nie odezwał. Nikt nawet się nie poruszył. Ja się odwróciłem i szybko wyszedłem. Słyszałem tylko za sobą jak martwe ciało opadło z hukiem na biurko. Kiedy usłyszałem głosy ochrony nawołującej mnie i grożącej było za późno dla nich. Siedziałem w samochodzie i ruszałem.
Teraz skierowałem się do siedziby pierwszej firmy, w której pracowałem. Kiedyś wydawała mi się ogromna, teraz wydała mi się przeciętna. Siedziałem w samochodzie i czekałem. Akurat dochodziła pora obiadowa. Wiedziałem, że moja ofiara wyjdzie. Zawsze wychodził na „lunch”. On sam tak mówił na obiad. Chciał się pokazać jako światowiec, chociaż nigdy nigdzie nie był.
Zobaczyłem jak dumnie kroczy przez parking w kierunku swojego wozu. Wyjąłem z plecaka mały nożyk do owoców. Wyczekałem chwili kiedy wsiądzie do auta. Wtedy ruszyłem i zajechałem mu drogę. Podbiegłem do niego i wbiłem mu ten nożyk w gardło. Nie poprawiałem, jeden raz wystarczył. Jedynie przekręciłem trzonek. W ten sposób ostrze wywierciło mu dziur