Numer Piąty Na Liście
ę w krtani. Nie czekałem, aż umrze. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. W myślach widziałem jeszcze jak trzyma się za gardło, a z każdą próbą złapania oddechu dławi się własną krwią. W oddali usłyszałem jedynie przeciągły dźwięk klaksonu świadczący o tym, że już padł.
W siedzibie drugiej firmy miałem dwa cele. Jeden to zdobyć bron. Drugi to zabić prezesa. Broń miał ochroniarz siedzący w szoferce przy wejściu. Przeszedłem obok niego i skierowałem się w mały korytarzyk, w którym znajdowały się windy. Wszedłem do jednej z nich. Z kieszeni wyjąłem linkę z dwoma ołówkami przywiązanymi na końcach. Nacisnąłem na przycisk alarmowy i czekałem, aż ochroniarz nadejdzie z pomocą.
Przybył, tak jak się spodziewałem. Wytłumaczyłem się, że omyłkowo nacisnąłem przycisk i przeprosiłem. Odwrócił się i wtedy zacisnąłem pętlę na jego szyi. Oczy wyszły mu na wierzch. Próbował chwycić bron, ale ciało powoli odmawiało mu posłuszeństwa. W końcu zgasł jak świeca na wietrze. Zabrałem broń i kajdanki. Ciało zaciągnąłem do szoferki i położyłem za zamkniętymi drzwiami. Początkowo nie planowałem zabierać kajdanek, ale na ich widok przyszedł mi do głowy o wiele lepszy pomysł niż zwykłe zastrzelenie mojej głównej ofiary w tym miejscu.
Teraz swoje kroki skierowałem do gabinetu prezesa. Jak tylko wszedłem do pomieszczenia sekretarki, ta powiadomiła mnie, że pan prezes jest zajęty. Bez namysłu wyjąłem broń i przyłożyłem jej do czoła. Nacisnąłem spust. Jej głowa rozprysnęła się po całym pokoju. Krwawe fragmenty czegoś, co kiedyś najprawdopodobniej było mózgiem wolno spływały po ścianie. Prezes nawet nie zareagował. Zarówno jego gabinet jak i jej pomieszczenie były dźwiękoszczelne.
Teraz nadeszła kulminacja mojej wizyty. Otworzyłem drzwi od gabinetu i wycelowałem lufę w jego kierunku. Nie wypowiedział nawet słowa. Za to ja rzuciłem przed niego kajdanki. Rozkazałem mu przypiąć się do kaloryfera. Zrobił to, chociaż starał się mnie przekupić. Tylko mnie rozśmieszył. Kopnąłem go mocno w twarz i kazałem się zamknąć. Kiedy już siedział przypięty potłukłem jeden z oszklonych dyplomów wiszących na ścianie. Podniosłem kawałek szkła i rozciąłem mu żyły. U rąk i nóg, tak dla pewności. Odwróciłem się i wyszedłem.
Wróciłem do domu. Został jeszcze tylko numer piąty na mojej liście. Najłatwiej będzie go znaleźć, najtrudniej zabić pomyślałem, a dziecko we mnie mi przytaknęło. Wiedziałem, że ja nie zdołam tego zrobić. Będzie musiała to zrobić moja dziecięca strona. Trzymając w ręku broń wszedłem do łazienki. Położyłem ją na szafce i przemyłem twarz zimną wodą. Podniosłem wzrok i zobaczyłem jak się śmieje. Śmiał mi się prosto w twarz. Chwyciłem broń, a raczej to nie byłem ja, zrobiło to dziecko. Przystawiło ją do mojej głowy. Broń pojawiła się również w lustrze przy głowie mojego odbicia. Jednak mnie już tam nie było. Była tylko moja dziecięca strona stojąca w łazience i dorosła w lustrze. Dziecko we mnie zaczęło mówić, czułem ruch ust. Ale postać w lustrze tylko się śmiała.
- Nie spałem od dani, w którym po przebudzeniu zrozumiałem, że całe moje życie jest kłamstwem. To wszystko się teraz kończy. Ty jesteś końcem.
Dziecko nacisnęło spust i głowa dorosłego rozpadła się na kawałki. A ja? Ja już chyba dawno nie żyłem. Teraz już na pewno nie żyję.
Proszę o opinie i oceny. Bardzo dziękuję za zainteresowanie moją tworczością. Zapraszam do czytania moich pozostałych opowiadań.