Nocna zmiana
Nieopodal kamienicy gdzie mieszkał Gerard, był mały bar. Fani piłki nożnej zbierali się tutaj co czwartek na mecze lokalnych drużyn. Tym razem grali zawodnicy z najniżej ligi, więc i kibiców nie było zbyt wielu. Mężczyzna zajął miejsce przy ostatnim stoliku niedaleko starego gramofonu. Nigdy nie rozmawiali o footballu czy kobietach, jedyne co ich łączyło to niechciane zwierzęta. Były swoistymi wyrzutkami tak jak i oni. Przesiedzieli tak kilka godzin, a gdy zrobiło się tłoczno pod wieczór, wrócili do mieszkania sąsiada na małe piwo.
***
Następnego dnia zmiana Gerarda w szpitalu psychiatrycznym zaczynała się późnym popołudniem. Mężczyzna przebudził się po 4 nad ranem, ale było za wcześnie, żeby wstawać. Napił się jedynie wody i wrócił do łóżka, by przespać jeszcze godzinę. Zamknął oczy. Chciał zasnąć, ale poczuł chłód, zupełnie jakby nie zamknął okna. Podobny chłód zawsze czuł, gdy matka obwiniała go za to, że przez niego nie trafi do nieba. Odsuwał od siebie te wspomnienia za każdym razem kiedy się pojawiały. Tak zrobił i tym razem. Wstał po Xanaxa, który czasami sypiał na lodówce. Wrócił do łóżka z kotem pod pachą i okrył się kołdrą pod samą brodę. Zasnął dość szybko, gdy zwierzak zaczął go grzać niczym piecyk.
Nie minęło długo, nim obudziły go krople kapiące do wanny. Były tak głośne, że otworzył oczy sprawdzić, czy znów sufit nie przecieka od rur sąsiada. Jego zdziwienie było ogromne, gdy spostrzegł, że leży w wannie bez kota u boku. Miał na sobie piżamę, w którą zawsze ubierała go matka do snu. W ogromnej łazience, w której stała zimna wanna panowała kompletna cisza. Do czasu. Po chwili usłyszał podniesiony kobiecy głos. To była jego matka. Wzywała Boga i recytowała wersety z biblii. Gdy głos stawał się coraz donośniejszy, tak jakby był tuż obok niego, usłyszał głos małego chłopca. Mógł mieć może jedenaście lat. Kobieta zaczynała krzyczeć coraz głośniej i uderzała ręką o ściany. Słyszał, jak chłopiec zbiega po schodach. I próbuje otworzyć każde drzwi na korytarzu na parterze. Matka, jednak prędko złapała chłopczyka przy drzwiach do piwnicy i zaciąga go na górę. Prośby dziecka stały się tak realne, że Gerard zaczął płakać i prosić ją, by przestała. Jej kroki słyszał coraz wyraźniej. Wiedział już, że za chwilę wejdzie do łazienki. Zamknął oczy i prosił raz jeszcze, by tego nie robiła. W momencie poczuł na sobie kobiece dłonie. Zimne niczym lód. Chwyciły go za piżamę i podniosły do góry. Otworzył oczy i zobaczył ją, wściekłą z nadpaloną skórą na twarzy i dłoniach.
- Co zrobiłeś chłopcze, co zrobiłeś? - wrzeszczała i zanurzała Gerarda w wannie pełnej lodowatej wody.
Z początku Gerard zamarł, czując kłujący ból całego ciała od zimnej wody. Wiedział już, że chłopiec, który uciekał po schodach, stał się nim. Zanurzony przez kobietę w wannie wypuścił powietrze z ust. Zaczął się szarpać. Chciał chwycić za brzegi wanny, ale jego zbyt krótkie dziecięce ręce nie miały prawa dosięgnąć czegokolwiek. Matka z przerażającym spokojem patrzyła na niego, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej i gardle. Mimo plusków wody, chłopiec usłyszał, jak kobieta zaczynała się modlić. Gerard panicznie usiłował złapać haust powietrza, jednak na próżno. Łykając lodowatą wodę, czuł sztylety wbijające się w jego płuca. Zaczynał opadać z sił. Ręce zsunęły się bezwładnie do wody. Wiedział, że umiera.
To nie pierwszy raz, kiedy mężczyzna obudził się z krzykiem. Jedyne co potrafiło przynieść ulgę to medalik matki, który zawsze był schowany w szufladzie nocnej szafki stojącej obok łóżka. Ironia losu zatoczyła koło gdy modlitwa, która w dzieciństwie napawała mężczyznę przerażeniem, w dorosłym życiu dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Gdy był dzieckiem, przysięgał sobie, że już nigdy nie usłyszy i nie wypowie słów czytanych przez matkę z biblii. Nienawidził jej i tego, jak rozkazywała mu być posłusznym Bogu. Nie wiedział, skąd wzięła się jej religijność, ale na samą myśl rozbiło mu się niedobrze. Kiedy wyrósł na młodego mężczyznę, chciał zasmakować innego życia. Widział, jak dzieciaki w szkole się zachowują, jak się bawią i żartują. Chciał tego i dla siebie. Miał dość upokorzeń i wiecznego strachu. Powtarzał sobie w myślach, co powie kobiecie, jakich argumentów użyje. Miał dziewiętnaście lat i zazdrościł innym normalnych rodzin i ich radości. Szkolnym ofiarom jednak nie współczuł. Rozbudzała się w nim swego rodzaju nienawiść do nich. Rosła w nim pogarda do tych dzieciaków. Może dlatego, że nie potrafili wziąć się w garść i obronić, a może dlatego, że ich niedola przypominała mu jego własne życie i to, że sam był ofiarą. Wszystko to przekładało się na jego zachowanie wobec pacjentów szpitala. Jeśli ktoś był uległy, w Gerardzie od razu budziła się złość i niechęć. Natomiast pacjenci, którzy mimo swoich schorzeń byli na tyle świadomi i buntowali się wobec panujących zasad, napawali go dumą i jakąś nieco skrzywioną sympatią. Widział w nich siebie, tego małego chłopca walczącego z nienawiścią i chorą religijnością swojej matki. Nie lubił jednak wracać do tych czasów myślami, dlatego skupiał się do granic możliwości na teraźniejszości i tym, czego może zaznać przyjemnego.