Noc Czarnego Pstrąga
W sobotę czternastego już nie żył. Właściwie nie było go, nie został po nim żaden ślad. Prócz telefonu komórkowego, który wibrował i buczał głucho na podłodze wyściełanej elegancką biurową wykładziną. Ten telefon był jedynym dowodem na to, że istniał. Kiedyś nazywał się Janusz. Teraz był tylko wibrujący telefon z numerem, pod którym Janusz został wpisany do kilkudziesięciu książek telefonicznych kilkudziesięciu jego znajomych i klientów. Telefon przestał wibrować, wyświetlacz wygasał stopniowo i pomieszczenie w którym leżał, na powrót zaczęło pogrążać się w mroku nocy. Jedynie mdła poświata wsączająca się do wnętrza przez kilka dachowych okien wydobywała kontury mebli i sprzętów biurowych. Cisza jaka zalega nocą w miejscu, które za dnia tętni i wibruje od uwijających się w nim osób zajętych swoimi pilnymi sprawami, jest wyjątkowo głęboka i mroczna. Jakby zmęczona. Tym mocniej więc daje się we znaki każde jej przełamanie. Ot, chociażby jak telefon, który, mimo iż wyciszony, samym swoim zwariowanym tańcem wywołanym wibracją i błyskami wyświetlacza, zburzył ciężki spokój tego miejsca. Biuro spało już głęboko od kilku godzin. Trzy godziny wcześniej wybiła północ oddzielająca roboczy piątek od wolnej soboty. Biuro miało więc w planach długi sen. Tym bardziej, że listopad, że piątek trzynastego, deszcz i szum wolno sunących samochodów dobiegający zza szczelnie zamkniętych okien. Jakaś część biura jednak nie chciał poddać się temu rytuałowi. Coś nie spało, coś czuwało. Coś jakby czekało na owo ożywienie się telefonu porzuconego w kąt i właśnie ruszyło powoli
w jego stronę. Coś miało zamiar skończyć definitywnie to, co zaczęło. Mrok w pokoju zgęstniał.
Kuchnia była jednym z niewielu miejsc, gdzie nie było słychać dzwonków telefonów, gwaru głosów i odgłosów jakimi nawołują się sprzęty i urządzenie biurowe podczas typowego dnia pracy w każdej firmie. Nie tylko w korporacji. Także w małej butikowej firmie zajmującej się szeroko rozumianym doradztwem finansowym. Tak dokładnie, to głównym zadaniem osób w niej zatrudnionych była akwizycja i sprzedaż wysoko marżowych produktów finansowych. Poszukiwanie klientów, tak zwanej świeżej krwi, którą można byłoby przetoczyć w imię słusznej sprawy generowania zysku dla firmy poprzez pobierania najwyższych z możliwych opłat manipulacyjnych. W kuchni sprawy firmy zostawiało się za drzwiami.
- Co tam słychać w wielkim świecie – Roman położył na blacie stołu foliówkę z kanapkami
i włączył czajnik elektryczny.
Janusz podniósł głowę znad gazety i uśmiechną się - Kryzy, krach, recesja, możesz wstawić więcej wody? Jeszcze jedną kawusię muszę sobie strzelić.
- Jasne – Roman sięgnął po czajnik – powiem ci panie kolego, że po raz kolejny przekonuję się, że ta cała słaba płeć, ten specyficzny gatunek, to chyba się temu panu na górze nie udał jednak, że wdarł się jakiś fatal error w kodzie.
- Stary, mówiłem ci już, że masz złe podejście – Janusz dopił kawę i odstawił pusty kubek do zlewu – za bardzo to analizujesz i próbujesz objaśnić prostym kodem. Znowu jakaś artystka cię wystawiła?
Roman usiadł i spojrzał w okno. – Miałem wczoraj telefon od znajomej. Naprawdę pięknej kobiety. Wiesz, takiej, że jak jesteś w jej towarzystwie, to musisz ją adorować, mimo tego, że ona tego raczej nie lubi, bo zazwyczaj widuję ją z kolesiami, co to po „siłce” lubią strzelić kilka browarów i zlać po pysku swoją kobietę. Zresztą nie ważne, może się nie znam, może to są wrażliwi chłopcy, którzy zakładają dresik, w myśl zasady, w zdrowym ciele zdrowy duch. Tak więc ona dzwoni do mnie wczoraj i prosi, żebym panu w sklepie przez telefon wytłumaczył jakiego kabla ona potrzebuje. Wiec mu wytłumaczyłem i się rozłączyłem. Taka tam koleżeńska przysługa. Nie minęło 15 minut, jak ona dzwoni znowu i mówi jakieś dziwne rzeczy, takim dziwnym głosem i płacze mi do słuchawki, że wszystko jest do dupy. Myślę, że się upiła, bo czasem jej się zdarzało łapać takie dziwne klimaty po paru drinkach, słucham więc tego jej bełkotu i nie wiem co powiedzieć, bo zaczęło mi się jej robić żal, a poza tym przypomniałem sobie jaka z niej zajebista kobieta. Wiesz, w sensie, że piękna, stylowa, coś jak Monica Vitti u Antonioniego. I nagle ona ucina w pół słowa i mówi, że musi kończyć i się rozłącza. Ok., pomyślałem, ma zły dzień, musiała się wypłakać, ale jakoś mi to nie dawało spokoju, więc po jakiejś godzinie zadzwoniłem do niej, bo się zacząłem martwić. Ona odbiera i jakby nic się nie stało coś tam świergoli, wiesz, jakieś głupoty, a jak powiedziałem,
że dzwonię, bo się zacząłem martwić, to zaczęła mi się śmiać do słuchawki i mówić,
że przecież wszystko jest okey. I co ty na to?