TO GRZECH
Pośród strumieni wrzącego źródła wspięłam się na palce. Chłodna mgła unosząca się nad wodą otuliła moje ramiona drobnymi kropelkami zraszając moje skrzydła. Wzlecieć, wzlecieć jak najszybciej nim mgła opadnie, nim ktokolwiek zauważy. Poruszyłam skrzydłami jak najciszej, by nie zbudzić wiatru. Wciąż drżały tamtym płomieniem. Nie mogę im ufać. Muszę uregulować oddech, ochłodzić czerwone policzki. Nie mogą przecież poznać, gdzie byłam. Wdrapałam się na brzeg. Trawa była mokra zimnym porankiem i przyjemną wilgocią niewidzialnego deszczu. Odpocznę chwilę. Położyłam się na trawie, niedaleko wrzącego strumienia. Ciało miałam ciągle nabrzmiałe, zmęczone. Powieki ciężkie, same układały się do snu. Tak. Zasnąć. Tylko na chwilę. Odzyskać siły. Nabrać świeżości nowego dnia. Ale nie mogłam pozwolić sobie na sen. Mgła zaczęła już opadać. Mogliby mnie tu znaleźć chłopcy z pobliskiej wioski i wziąć za rusałkę. Poczułam lekki powiew chłodu. Dzienny wiatr już się obudził, zaraz rozgoni resztki nocy. Otuliłam ciało skrzydłami. Były już prawie suche. Gotowe do lotu. Jeszcze chwilka i wrócę. Muszę wrócić. Choć tu jest tak cudownie. Ale tam jest przecież moje miejsce. Moja gwiazda, mój sen. Nie poszłam na początku z nimi. Wybrałam wolność w błękicie. Ją tylko znałam. Więc teraz mogę bywać tu czasami, najlepiej nocą, gdy gwiazdy przesłonięte są chmurami, gdy nikt nie może nas zobaczyć, gdy wyją wilki, gdy strach nakazuje ludziom pozostanie w domu. Tylko wtedy mogę opaść na sam dół. Do niego. To grzech. Gotowa byłabym się go wyrzec, gdyby nie wiązał się z miłością. Nie ma piękniejszego świata od niebieskich krain. Nie ma. Ale zdecydował przed wszystkimi czasami zejść na dół. Szeptali o władzy i wolności. Chciał, żebym poszła z nimi. Nie mogłam. Nie chciałam. To było smutne pożegnanie. Nigdy więcej nie mieliśmy... jako wrogowie... I rzeczywiście: walczyliśmy ze sobą w milionach bitew. Spotykaliśmy się przy umierających, walcząc o ich dusze. Widywaliśmy się przy narodzinach pełnych szczęścia i rozpaczy. Wiele razy potykaliśmy się o siebie podczas szeptania do ludzkich uszu dobrych rad i pokus. Wypowiadaliśmy odwieczne formułki, patrząc sobie w oczy. Przyznaję, że niewiele nas obchodził los tych wszystkich dusz, choć staraliśmy się działać sprawiedliwie, ale tylko po to, by nas nie nakryto. To grzech. Raz pokazał mi swoim przypalonym skrzydłem to przejście i zniknął bez słowa. Podwodną jaskinię, spod której wybuchają gorące źródła wprost z wnętrza ziemi. Przejście do jego świata. Bezpieczna strefa przygraniczna. Bałam się. To był strach największy. Pokusa grzechu i obawa o utratę Łaski. Krążyłam nad tym miejscem latami, aż ludzie zaczęli opowiadać o bogini wód i składać mi ofiary z kwiatów. Nie mogłam na to pozwalać. Podjęłam więc decyzję. Nigdy więcej się tu nie pojawię. Ale tęsknota zmusiła mnie do zanurzenia się w gorących wodach którejś bezksiężycowej nocy. Bolało. Poczułam ciężar mokrych skrzydeł i jego dotyk, jakbyśmy nie byli duchami. To grzech, ale nie mogę go nie kochać.