Nieśmiertelnik
Gwar w przedziale desantowym zaczął cichnąć. Wszyscy obijali się o kolegów, gdy rosiek pokonywał kolejne metry i bujał się na wybojach.
- Poruchał bym! – wrzasnął znowu tamten. Odpowiedziała mu salwa bezmyślnego śmiechu, napędzana nieustającym napięciem. Dołączył do niej dziwny dźwięk, jakby krople deszczu uderzające dach. Przecież świeci słońce, pomyślał Kowalski.
- Walą w nas! – krzyknął Budyń. Kowalski zaczął zerkać w kolejne monitory pokazujące sytuację na zewnątrz wozu. Nic. Gówno! Tylko piach. Znowu dźwięk pocisków uderzających w pancerz. I nagle huk. Ba-ba-ba-ba-bach! – seria z „trzydziestki” rośka. Kowalski widział celowniczego operującego dżojstikiem, zupełnie jak w grze. Jednocześnie silnik zawył głośniej i wóz zaczął przyspieszać.
- Ognia!
- Spuść im wpierdol!
- Wysiadamy?! – krzyknął ktoś do dowódcy drużyny.
Plutonowy milczał. „Twaróg”, taką miał ksywkę, dłonią przyciskał słuchawkę do ucha. Słuchał dowódcę plutonu. Ba-ba-ba-bach!, znowu ożyła „trzydziestka”. Rosiek podskakiwał coraz gwałtowniej na nierównościach terenu, a Kowalski uśmiechnął się mimowolnie. Twaróg, Budyń i moja sraczka, pomyślał. Najbardziej gastronomiczna drużyna w całym kontyngencie.
- Wysiadamy i na prawo! – krzyknął Twaróg.
Jeszcze chwila. Kowalski sprawdził, czy przeładował karabin. Tak. Czy zabezpieczył? Tak. Pocił się mimo działającej klimatyzacji. Jeszcze… Wóz gwałtownie zahamował. Twaróg zerwał się z miejsca, aż uderzył hełmem w niski sufit:
- Teraz! Teraz!
Siedzący najbliżej tylnych drzwi otworzył je błyskawicznie. Kolejni żołnierze wyskakiwali na zewnątrz. Ci z tyłu, zgarbieni, napierali na tych przed nimi.
- Naprzód, naprzód! – poganiał Twaróg. – Wysiadać!
Kowalski dobrnął do wyjścia. Wyskoczył na zewnątrz. Oślepiło go słońce, poraził żar. Padały kolejne strzały. Skręcił w lewo, żeby osłaniać prawą stronę wozu względem kierunku jazdy. Zagrożenie? Przed sobą miał pustkowie. Za plecami padały kolejne strzały. Ostatni żołnierze z jego drużyny zajęli pozycje – ustawili się w linii, wzdłuż burt pojazdów. Kowalski nad głową miał lufę trzydziestki rosomaka celującą w tą samą stronę. To 30 mm działko o dużej szybkostrzelności mogło razić cele oddalone nawet o 2 kilometry... i zdecydowanie dodawało ducha. Świadomość tej siły rażenia dawała pewien komfort – w przeciwieństwie do świadomości, że walkę i wroga mieli za plecami. Pilnowali swoich sektorów.
Długa, bardzo odległa seria z PK, kilka krótkich serii z beryli Polaków i cztery, może pięć pocisków z „trzydziestki” drugiego rośka. Potem cisza.
Słońce coraz bardziej dawało się we znaki Kowalskiemu. Przez dłuższy czas nic się nie działo. Słychać było tylko buczenie silników pojazdów konwoju. W kolejności od czoła kolumny był to pojazd klasy MRAP (minoodporny), KTO Rosomak, znowu MRAP, drugi rosomak i trzeci MRAP. Stały w pewnych odstępach, żeby być trudniejszym celem.