Niemy
Barmanka zdecydowanym gestem pokazywała Niememu, gdzie jest jego miejsce. W gruncie rzeczy sama nie była złą kobietą. Nie chciała tylko, by przez włóczęgę restauracja traciła gości. Obawiała się też kierownika, który dbał o reputację tego lokalu. Szef był człowiekiem wymagającym i nie znosił nieposłuszeństwa. Pani Iwona pracująca tu od dwudziestu lat, znała dziwnego mężczyznę. Przychodził tu nieraz, patrzył i wychodził. Gdy nie było kierownika, podsuwała Niememu kawałek kiełbasy, kilka kromek chleba, pomidora. Czasami milczącego mężczyznę próbowali częstować goście. Podsuwali mu talerz pierogów, jakąś zupę, czy piwo. Niemy nigdy nie korzystał z takiej gościnności. Spłoszony nagłą dobrocią, wycofywał się szybko i znikał w zakamarkach parku. Tu był u siebie. Znał każde drzewo, każdy krzew i kochał je na swój sposób. Nie znosił jedynie żywopłotów. Przystrzyżone równo, godziły w prawa natury. Ich kształty wymyślił człowiek, a one mu się poddały. Niewolnice człowieka nie mogły budzić szacunku. Za żywopłotem czaiły się niebezpieczeństwa – czasami wyskakiwał ogromny pies, wypełzał pijany człowiek uzbrojony w pustą butelkę i pełną agresji duszę. Niemy nie lubił więc żywopłotów, trzymał się od nich z daleka. Przesłaniały one, ukryte gdzieś w głębi jestestwa, strachy. Można nie lubić żywopłotów, pijanych ludzi, uzbrojonych w potężne zęby psów, ale jakże nie lubić okien. Tak, okien. One mówiły, krzyczały, kazały kochać i nienawidzić. Czymże one były dla zbłąkanej w samotności duszy? Niemy często wieczorem przechadzał się wzdłuż osiedli domków jednorodzinnych, błąkał się wśród zimnych ogromnych blokowisk i patrzył. Zaglądał w te okna, które nie zasłoniły jeszcze ciężkie kotary czy srebrzyste żaluzje. Cała historia ludzkości zdawała się rozgrywać za tymi szklanymi wizjerami. Zaduma ogarniała milczącego człowieka w okresie świąt Bożego Narodzenia. Okna jawiły się wtedy kolorowymi girlandami, choinki płonęły wśród anielskich włosów. Dzieci jadły mandarynki, dorośli oglądali po raz kolejny ten sam film. Wewnątrz było ciepło i przytulnie. Tak, jak przytulnie było świerkowym gałązkom, tu na zewnątrz. Obsypywał je biały puch, który wślizgiwał się także za kołnierz wojskowego płaszcza. Oczy Niemego błyszczały. Może od wiatru i zacinającego śniegu, może z radości, że posiadł wszystkie świąteczne drzewka świata? Przecież mógł na nie godzinami. Każde drzewko było jego i każda ozdoba wieszana na choince drżącą z emocji dłonią dziecka, i każda gwiazdka,... i każda łza. Okna odsłaniały swe tajemnice, które nie były nawet przesadnie ukrywane. Intymność zatracała tu jakby całe swoje znaczenie. W pamięci Niemego utkwiło sporo takich okien, w których mógł zobaczyć i swoje dzieciństwo, odbicie swoich marzeń i pragnień. Przez kilka chwil kochał się w kobietach z okien, patrzył na nie pożądliwie, a one odkrywały się przed nim, nic o tym nie wiedząc. Nie mógł zapomnieć pewnej młodej dziewczyny, która stojąc przy oknie rozczesywała długie, rude aż do czerwieni rozżarzonego żelaza, włosy. Była naga. Jej obfite piersi zdawały się wymykać poza okienne ramy ku czerwcowej gorącej nocy, do człowieka, który patrzył i dziwił się dziecięcą naiwnością. Tyle nagłego piękna onieśmielało go. Patrząc, wstydził się swej zuchwałości... Tych kilka minut z ognistowłosą boginką czyniło go lepszym, wartościowszym, lecz i tęsknota za niespełnieniem tężała w jego sercu. Niemy wielokrotnie przychodził pod to okno. Nigdy jednak nie zobaczył już tej dziewczyny. A może nigdy jej nie było? Niedola czasem kocha ludzi. Bywa, że ze wzajemnością. Niemy widział sporo. Z zaciekawieniem zaglądał tam, gdzie nikt nie miał zamiaru patrzeć. Jego światem była ławeczka parkowa i rozległa przestrzeń wokół niej. Osiedle domków jednorodzinnych, pobliska restauracja, kiosk z gazetami, kilka kontenerów na śmieci, przy których kręcili się jacyś ludzie. Niemy lubił ich podglądać. Znajdował się w pobliżu niby przypadkiem i patrzył na tych, dla których śmietniki były prawdziwym sezamem pełnym skarb