Niemy
ów. Sam nigdy niczego nie szukał w tych cuchnących kontenerach. Królem i królową śmietników była pewna para. On – chudy jak tyka do fasoli, mężczyzna w średnim wieku. Poruszał się żwawo i miał wesołe oczy. Przy całej swej nędzy wydawał się być człowiekiem szczęśliwym. Jego twarz niepodobna była do zmęczonych i zatroskanych twarzy przechodniów. Niewytłumaczalna radość z niego emanowała. Pogodny był chyba zawsze. Cieszył go każdy okruch chleba znaleziony w śmietniku i pusta butelka, która nadawała się na sprzedaż. Ona była jakby dopełnieniem jego. Choć mogłoby się to wydawać nieprawdopodobne, była postacią jeszcze chudszą. Całkowicie podporządkowana swemu mężczyźnie, brnęła za nim w nieprzebranych stosach śmieci i troszczyła się o niego. Niemy przyglądał się śmietnikowej parze z zaciekawieniem. Kiedyś był świadkiem kolejnych poszukiwań. Mężczyzna podniósł ogromną klapę kontenera i zanurzył się w jej przepastnej gardzieli. Co jakiś czas wyciągał rękę i podawał kobiecie butelkę, plastikową torbę, czy kawałek metalu. Ona wyćwiczonymi ruchami szybko chowała zdobycz do płóciennego, dość sporego worka. W pewnym momencie chuda ręka wydobyła spod stosu papierów słoik z parówkami i kilka lekko pogniecionych pomidorów w foliowym woreczku. Po oględzinach stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że znalezione produkty są świeże. Przecież wczoraj jeszcze ich tu nie było. Zapowiadała się niezła uczta. I wtedy pojawił się ból. Kawałek szkła okrutnie zranił mężczyźnie dłoń. Krew trysnęła na rdzawą blachę kontenera. Kobieta zachowała spokój. Tym razem ona zamieszała w zawartości śmietnika, wyjęła spory kawał szmaty, oderwała z niej wąski pas materiału i zajęła się opatrywaniem rany. Zawijając dłoń mężczyzny, ciągle spoglądała mu prosto w oczy. Tyle prawdziwego uczucia było w tym spojrzeniu, tyle czułości i troski. Tego dnia Niemy jeszcze raz spotkał tę parę w parku. Siedzieli na zsuniętych dwóch ławkach naprzeciwko siebie. Obok stał pusty słoik, ten po parówkach. Kobieta z podwiniętą spódnicą złożyła zmęczone nogi na ławce swego towarzysza. On z namaszczeniem gładził całą ich chudość zawiniętą, zranioną dłonią, a jego oczy były wesołe i odbijały radość letniego wieczoru. Gdzieś w oddali wściekle pachniała maciejka. Pora letnich upałów, długich dni i niezapomnianych melodii nocy mijała szybko. Zastępował je ołów jesiennych szarug, przemoczonych tęsknot i zziębniętych ptaków, które traciły dziewięćdziesiąt procent swej pierzchliwej radości. Wspomnienie lata bywało jedynie w przedmiotach, zielonych jeszcze trawach... i jabłkach. Dla Niemego to one właśnie spełniły się dzieciństwem, które na nowo przeżywał. Wszystko stało się za sprawą małej, może siedmioletniej dziewczynki, która odrywając się na chwilę od rodziców, biegała po parku. Była drobną blondyneczką o zmierzwionych włosach, na barkach niosła niewielki plecak, który udawał niedźwiadka. W pewnym momencie mała natknęła się na Niemego. Nagłe spotkanie zaskoczyła ją. Dziwiła ją zbyt wielka postać mężczyzny. Nie przestraszyła się jednak. Śmiało podeszła do nieznajomego i powiedziała: - Ale pan duży... może chce pan kasztany? Wyciągnęła małą dłoń i ofiarowała mu dwa młode jeszcze, łaciate kasztany strącone jesiennym wiatrem. - Może z nich pan zrobić krówkę, albo konika. Trzeba tylko przebić dziurki i włożyć zapałki, o tu, i tu. Mój tata już zrobił mi takie zwierzątka, są bardzo ładne. - A pan ma dzieci? Niemy stał zaskoczony sytuacją, po chwili zaczął się cofać, ale mała nie przestawała szczebiotać: - Nie chce pan kasztanów? To nic, dam panu jabłko. Zsunęła plecach z ramion, rozluźniła sznurek i wyjęła dwa żółtoczerwone jabłka. Podała je mężczyźnie. Ten wahając się, wyciągnął rękę i wziął je gwałtownym ruchem, szybko chowając owoce do kieszeni płaszcza. Mała uśmiechnęła się całą buzią. Najbardziej śmiały się jej oczy. Stała tak chwilkę i dziwiła się zakłopotaniu mężczyzny. Zawołana przez matkę szybko zarzuciła plecak na ramiona i pobiegła ku rodzicom. Niemy stał. Nie ruszał się z