Nie skacze się w kapciach

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Naprawdę. Ale już tego nie zrobię – kłamię.

– Teraz nie.

– Jutro, kurde. Co ty, Freud? Coś taki podejrzliwy?

– Nie wiem. Wiem, że musimy zejść stąd razem i ruszyć w drogę – mówi wpatrzony w las, a raczej w czarną ścianę, którą przypomina.

– Film złapałeś na jeżdżenie?

Wkręcił sobie ratowanie.

– Sam nie wiem, dlaczego mam takie ciśnienie.

– Jesteś po prostu porąbany – mówię.

– Musimy szybko stąd zejść i jechać.

Co mi tam. Odłożę skakanie, i tak nic z tego teraz.

 


Mam na sobie koszulkę, spodnie dresowe i laczki. Nie wchodziłem do domu, choć miałem odruch, żeby wejść i ucałować chłopców. Nie zdążyłem przed wyjściem na dach.

Zjechaliśmy całą Świętojańską. Wcześniej byliśmy na Polance Redłowskiej i na Bulwarze. Zatrzymaliśmy się pod starym Dworcem morskim. Krystian zamknął oczy i głęboko oddychał. Ładnie pachniało wodą morską, choć czasami z portu tak wali, że idzie zdechnąć.

O nic nie pytam, a Krystian nic nie mówi. Nie wie, gdzie jechać. Jedzie na czuja. Odwiedzamy lubiane kąty. W każdym Krystian kręci nosem, że to nie tutaj i szukamy dalej.

W końcu wyjechaliśmy z Gdyni. Jesteśmy w Pierwoszynie, skręcamy w boczną ulicę i dojeżdżamy do końca zabudowań. Jedziemy drogą przez łany zbóż, pachną dziś przytłaczająco. Potem wjeżdżamy w nabrzeżny pas lasu. Jedziemy na urwisko na Mechelinkach. Dawno tu nie byłem, nawet się cieszę, ale na pewno jeszcze bardziej mnie zdołuje to miejsce. W taką pogodę nie jest wesołe.

– Myślisz, że to tutaj? – pytam.

Krystian nie odpowiada, uważa, żeby nie rozwalić zawieszenia.

Będzie mnie woził bez sensu i pajacował.

Wjeżdżamy na wielkie urwisko porośnięte trawą. Bardzo tu nierówno, toczymy się wolno wytartymi koleinami.

Niebo jest złe, wiatr wygina drzewa, ale najgroźniej wygląda morze.

Krystian odwraca moją uwagę od wody.

– Tam ktoś jest – mówi. – Właśnie o to chodzi, tu mieliśmy przyjechać.

– Skąd wiesz?

– Nie wiem, mam takie przeczucie.

Wytężam wzrok. Przed nami widać ciemny kształt. Terenowy samochód, tutaj częsty widok, nawet o tej porze.

– Zepsujemy komuś randkę – mówię.

– Możliwe. Ale musimy tam podjechać.

– Co ty?

Patrzę na niego podejrzanie. Wygląda, jakby nie był sobą.

Wkręca mnie. To pewnie Miraz i Marian.

Wali prosto na ten samochód. Duży stary Jeep Grand Cherokee. Nie poznaję auta, to żadnego z chłopaków. Chyba że nowy nabytek Mariana, on handluje samochodami.

Ustawił się z nimi, stąd ten pośpiech. – Zapominam, że miałem się zabić.

Zatrzymujemy się tuż przed terenówką i świecimy w boczne okna. Wszystkie przyciemnione, ale i tak widać zarys męskiej głowy obróconej w naszą stronę.

Nie przypomina żadnego z kumpli.

– Typ właśnie z kimś…

– Wysiadamy! – przerywa Krystian.

Nie wiem, co się dzieje, ale robię, co mówi. Wysiadamy jednocześnie, a mężczyzna w środku wpada w popłoch. Wypada zza samochodu, jest ubrany w szary dres.

Co jest?

Biegnie do lasu w czerń.

– Co to za chłop? – pytam.

– Nie mam pojęcia, ale o niego chodzi.

Z Jeepa dobiega dziecięcy głos.

– Słyszałeś?! – Startuję do auta, obiegam wkoło i już widzę, bo typ nie zamknął drzwi.

Matko...

Na tylnej kanapie leży dziewczynka, jakieś dziesięć lat. Zaciska oczy i płacze. Stara się nie robić hałasu. Ubrana jest w leginsy i za dużą bluzę. Ma skrępowane z tyłu ręce.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04