Nie skacze się w kapciach

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Nie możesz wyjechać popracować za granicą? Jakaś Norwegia, Niemcy? – pyta Krystian.

– Myślałem o tym, ale męczyłbym się strasznie, tęsknota by mnie dobiła.

– Na początku, potem byś przywykł. Lepiej tak, niż Bartka i Artura pozbawić starego na zawsze.

– Żadna strata.

– Słabo żyć ze świadomością, że ojciec się zabił. Pewnie byłoby im wstyd. Bo kto się zabija? Tylko świr. Przecież Iza nie przyzna, że się do tego przyczyniła. Nawet sama przed sobą. Przypisze ci coś albo wymyśli chorobę psychiczną i na nią wszystko zwali.

– Dokładnie.

– To może najpierw spróbujesz wyjechać? Zabić możesz się w każdej chwili i wszędzie. A tak, mógłbyś im pomagać, mieć nad nimi jakąś pieczę, być ojcem chociaż z daleka. Lepiej tak niż wcale. Albo po samobójstwie zyskać miano tchórza i wariata. Pamiętaj, show must go on, życie po tobie będzie toczyć się dalej.

To wszystko nieważne, o tym wszystkim już myślałem.

– To co? Chodźmy stąd – mówi.

– Jeszcze nie, źle ci tu?

– Przejażdżka lepsza.

Śmierć wciąż najlepsza.

Opieram głowę o komin. Przez chwilę nic nie mówimy, całe szczęście. Krystian patrzy na las. Cały czas jest skupiony, jakbym wciąż stał nad krawędzią.

To nieprawda, że nie pomyślałem o złotym strzale. Po prostu muszę to zrobić znienacka. Najbardziej boję się, że w połowie drogi w dół zmienię zdanie. Podobno często się to zdarza.

Tylko skąd o tym wiadomo?

Lot w dół po złotym strzale trwa o wiele dłużej, a co za tym idzie również żal po zmianie zdania. Muszę więc to zrobić nagle, w największej pewności.

Bo życie jest jak fala.

Raz jest dobrze, a raz źle. To ‘dobrze’ nie jest na tyle dobre, żeby chcieć żyć, ale dobre na tyle, żeby nie móc się zabić. Więc musi to być odpowiedni moment.

Jak skoczę, to skulony, z zaciśniętymi powiekami czekając na uderzenie i koniec.

– Dawaj, mordo, jedziemy, szkoda czasu – mówi Krystian.

Na co?

Siedzę jak zamurowany. Nie mogę się ruszyć, nie mam siły, nawet odrobiny prądu.

– Gdzie cię tak ciśnie jechać? – pytam.

– Właśnie nie wiem. Po prostu muszę gdzieś pojechać.

– Nie chce mi się, stary, potwornie. Jedź sam, ja jeszcze chwilę posiedzę i wracam do domu. Nie pękaj, przecież nie skoczę. Wolę złoty strzał.

Krystian się nie śmieje.

Żaden taki żart dzisiaj nie wejdzie.

– Pojadę, jak zejdziesz do domu. Choć wolałbym jechać jak najszybciej.

– Gdzie pojedziesz? – pytam.

– Wsiądę do fury i ruszę po prostu. Czuję, że powinieneś jechać ze mną.

Co za natręt.

– Nie dasz mi posiedzieć samemu? – pytam.

– Nie.

– Czemu nie zadzwoniłeś, że jedziesz?

– I tak byś nie odebrał przecież.

Dotykam lewej kieszeni, gdzie zawsze trzymam telefon.

No tak.

– Może to nie przypadek, że zajechałeś? – żartuję.

– Jak byś siedział na kiblu, to nie byłoby nic nadzwyczajnego. Przecież tylko przyszedłeś się przewietrzyć podobno.

– No tak. Ale jeśli jednak miałem zamiar skoczyć na łeb, to dziwne, że akurat teraz się pojawiłeś.

– No dziwne – mówi. – Po prostu wyszedłem.

– I taką trasę sobie wymyśliłeś?

– Jak wsiadłem do samochodu, pomyślałem o tobie i dzida.

Krystian analizuje wszystko, co było wcześniej, że po prostu nabrał ogromnej ochoty, żeby wyjść z domu i wsiąść do auta.

– Naprawdę chciałeś się zabić? – pyta.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04