nic
Jeden buch.
Widzi żar, który nabiera mocy razem z jej wdechem. Jeden wdech, jedno rozpalenie. Żadnego wdechu, nie ma rozpalenia. To pali, istnieje wraz z jej zaznaczeniem bytu. To przyjemna świadomość. Jej wydech tańczy jeszcze w powietrzu. Papieros tli się razem z jej oddychaniem, jest jego podkreśleniem, zobrazowaniem. Symbol piękny i bardzo pocieszający. Jeszcze nic i nikt nie solidaryzował się tak z jej jestestwem. Jeszcze nikt tak nie współpracował. I nikt tak nie zależał od niej. Dużo jednak osób zwodziło tak samo, jak ten żar ułudny i zgubny.
Drugi buch.
Słyszy otępiające wydechy. Widzi światła z okien i czarne prostokąty dachów. Jest na szóstym piętrze. Nie widać gwiazd, spadły na ziemię. Pijane cienie szwendają się pod blokiem. Jego dzika, wystraszona twarz. Dlaczego zabił? Niebo ma niewyraźny kolor. Tutaj wszystko jest niewyraźne. Chmura przywitała księżyc.
Trzeci buch.
Widzi piękne ciemno zielone zasłony. A za oknem leci ktoś, spada. W ostatecznym uścisku, w uścisku przejmującym i najbardziej dogłębnym uścisku strachu. To zawsze tuli się do niektórych ludzi. Ta, która leci w skupieniu ogromnym na twarzy, czeka na ostateczne uwolnienie. Spokój zamieszkałby w jej wnętrzu choć na ułamek sekundy. Wierzyła w to, rzucając się w ucieczkę od tego uścisku przeklętego. „Desperado – na – ciebie – kolej.” A widzi płacz wieczny w oczach kaleki tęskniącego za władzą mózgu nad ciałem. A widzi nic już nie widzące, spokojne oczy wisielca. Balkony podsuwają nieprzemyślane myśli. Jak złapać się powietrza? Dupa.
Czwarty buch.
Widzi twarz, na której usta rozrywają się od śmiechu, a oczy przeciążone smutkiem. Na której światła tańczą. Wstaje i zaczyna obijać się o ludzi. Zaraz potyka się o kogoś. Mówi, że często płacze, dlatego dziś chce zapomnieć i czy pomoże. Pomaga. Zostaje potem sama. Alkohol przestał już bawić się głową, bawi się już tylko żołądkiem. Pamięta wszystko jeszcze bardziej i jeszcze gorzej.
Piąty buch.
Widzi krainy światła pełne. Dokładnie poukładane cieniami. I piękna lekkość składa głowę do relaksu. Delikatne pieszczoty wiatru całują włosy. Pierś podnosi się w potwierdzeniu czystego życia. Spokój układa drzewa w transcendentalne malowidła. Pięknie, cudownie, spokojnie. A jednak brak Ciebie, ramion Twoich i oczu Twoich patrzących na to, co jej.