nic
Pole osiadło się na duszy. Powróciło uczucie dali i bliskości. Wiatr znowu śpiewa piosnkę nieskończoności. Spokojem, i trwogą huczy. Świat nie dzieli się na połowę. Światło nie istnieje samoistnie. Ciemność nie twierdzi sama o swoim bycie. To wszystko współistnieje. Człowiek współistnieje na drodze. Spojrzeniem smutnym, lecz koniecznym ogarnąć próbuje lasy, łąki, pola, wzgórza, promienie i cienie, choć wie, że ogarnąć nie zdoła. Tajemnicze uczucie powraca. Samotnością to nazwać można lub wyczekiwaniem na coś, co nigdy się nie stanie, bo to coś nazwaniem nawet nie jest. Ciało rozrywane jest na wszystkie świata strony, kolory i zapachy. Pęd duszy sięga i poza horyzont, i w najbliższą trawkę, ziemi grudkę. Pusto, a pełno, smutnie, a jednak troszkę pogodnie. Wiatr śpiewa pieśni nieodgadnione, wzrok wytężające, wzrok zamyślające. Dziecko w ucieczce swojej stoi patrząc na samochody. Stoi samo chwilę. Patrzy, niby czekając na coś. Wie jednak, że już nic się nie stanie, nic się nie zmieni. Napełnia dusze swą horyzontem dalekim, dalami samymi, dalekimi lasami, daleką ulicą, dalekimi wzgórzami, słońcem w mrok się przemieniającym, wraca. Widoki i wiatr serce rozdziera, lecz twarz jest spokojna i oddech posłusznie głaszcze płuca. Serce rozdarte, na nic już nie czeka. Płakać się chce, ale troszkę tylko. Nic już nie przyjdzie, nic się nie zmieni. Można więc pogłaskać pieska, otworzyć drzwi ubikacji i srać, patrząc na słońce zachodzące. Powietrze było potrzebne do wzięcia oddechu. Teraz trzyma jej jak najdłużej, stara się jak najdłużej je wypuszczać. „Prędzej, czy później zwariować muszę, bo się nie w świecie, ale w sobie duszę”. Monotonia dawnych dni ducha pełnych teraz powraca. Okno znowu ma to samo spojrzenia. Spacer znowu jest wyczekiwanym, ale już nie czekającym, tęsknym, ale już nie tęskniącym, smutnym, ale już nie płaczącym, pogodnym, ale już nie radosnym, zlęknionym, ale już nie rozdartym spojrzeniem. Wir dawnych pragnień, nigdy nie spełnionych, powrót dawnych uczuć, nigdy nie oddanych, nie uciszonych rozdziera serce. Lecz twarz i kroki, i spojrzenie spokojne już, pogodzone, choć smutne. Tylko cicho łza się rodzi. Niespełnienie, samotność, smutek, a uśmiech łagodny pojawia się, bo w domu jest Mama, piesek wybiega jej na drogę. O, trwanie, istnienie, uczucia koszmarne, smutek dławiący, serce nikczemne! Ukoić nic już nie jest w stanie. Jednak dobrze jest mieć obraz powrotu, dobrze jest do miejsca swego najważniejszego powrócić. Jej czas smutków największych, czas nie otwierania ust, patrzenia w dal, lecz bez ambicji, patrzenia w dal po to, by dusza mogła ulecieć, inną perspektywę zdobyć, lecz wciąż być uwiązaną, jest jej czasem najważniejszym. Znowu to powróciło i nie zmieni się już nic. Chyba tylko trochę mniej namiętności. Nie ma rozpaczy, lecz jest już tylko niemy krzyk duszy, nie ma już spazm płaczu, cicha łza się rodzi, nie ma już tęsknoty wielkiej, są tylko wspomnienia nie ubrane w obrazy, lecz uczuciem, zapachem, barwą cicho majaczące. Wystarczy już tylko wrócić do domu i na nic nie czekać.