Nawiedzony Trakt
-Wybacz, ale sam się tym zajmę , wolę pracować w pojedynkę , nie lubię gdy ktoś plącze mi się pod nogami - powiedział, po czym odłożył talerz i udał się w stronę gospody.
Osada wydawała się prawie martwa nigdzie nie było żadnych ludzi. Budynek w którym była gospoda był w opłakanym stanie, dach miał dziury , okna były pozabijane deskami , a drzwi spróchniałe. Czuł to gdy wchodził do zajazdu , wnętrze nie było wcale lepsze, w kątach były pajęczyny , widział nawet szczura który czymś się zajadał. Geralt podszedł do karczmarza.
-Chcę wynająć pokój - powiedział , i po chwili dodał - słyszałem że sołtys wyznaczył nagrodę za rozwiązanie problemu z traktem.
Karczmarz nic nie powiedział , był zajęty czyszczeniem starych naczyń.
-Chcę wynająć pokój ! - wiedźmin krzyknął na karczmarza - oraz powiedz mi gdzie znajdę sołtysa - dodał zdenerwowanym i groźnym głosem.
Karczmarz upuścił czyszczone naczynie i ze strachem w oczach powiedział:
-Dobrze , pokój , pokój , pokój to jeden grosz za dzień - powiedział jąkając się - a sołtys jest u siebie w domu.
-No a gdzie jest ten dom sołtysa -wiedźmin zdenerwowany zapytał
-No... W środku wsi jest rośnie przy nim sosna - powiedział drżącym głosem
Geralt wyszedł z karczmy bez zapłacenia za pokój w poszukiwaniu domu sołtysa , nie musiał długo szukać domów było niewiele a sosna bardzo rzucała się w oczy była to nietypowa sosna wydzielała dziwny zapach , nie był nieprzyjemny , ale do przyjemnych też nie należał.Geralt nigdy dotąd nie czuł takiego zapachu , po chwili przyglądania się drzewu wszedł do domu sołtysa. Wiedźmin ujrzał w nim ubogi wystrój oraz dwoje ludzi siedzących przy stole jednym z nich była żona sołtysa , zaś drugą osoba był sam sołtys. Geralt zaprosił sołtysa na dwór aby porozmawiać. Gdy obaj wyszli Geralt zaczął:
-Podobno szukasz kogoś kto pomoże wam z rozwiązaniem problemu na trakcie? - zapytał
-Ano tak szukam kogoś kto by zajął się tym - powiedział z wiejskim akcentem - uzbieraliśmy całą wioską dużą nagrodę dla odważnego.
-Powiedz na czym polega wasz problem.
-Ano kiedyś ta okolica żyła , a teraz powoli umiera przez jakieś licho co zabija kupców - powiedział ze smutkiem - ale to jak zabijało , nigdzie żadnych sladów krwii , jakby ci nieszczęśnicy wyparowywali , jedyne co znajdowaliśmy to ślady wozów które wjeżdżały w las i słuch po nich znikał.
-Czy ślady znajdywaliście w konkretnym miejscu na trakcie czy na całym?- zadał badawcze pytanie - słyszałem że osoby które badały trakt też znikały w nocy - dodał.
-Ano, tak - powiedział zasmucony - mój jedyny syn zginął właśnie w ten sposób , jesteśmy pewni że już nie żyje bo to było jakoś tak z dziesięć księżyców temu.
-Być może zgodzę się na przyjęcie zlecenia , ale porozmawiajmy o pieniądzach - zapytał z powagą na twarzy.