Narodziny [ Rozdział 1 - 4 ]
Nie pozwoliłem jej skończyć tego żałosnego wywodu.
- Aga, proszę cię nie udawaj swoich zamiarów, dosyć mam naszych podchodów.
- Co? O czym ty mówisz?
Naprawdę nie chciało mi się grać w tą gierkę. Gdybym zagrał tak jak ona chciała, nie dostałbym tego, czego oczekiwałem. Byłaby górą, a chciała nią być, z przyzwyczajenia.
- Po co zadajesz mi to pytanie, skoro znasz na nie odpowiedź. Oczywiście mogę Tobie zobrazować to, czego Ty nie jesteś w stanie z siebie wyartykułować. Chodzi mi o poruszony problem i to, że chciałabyś być ze mną, a przynajmniej przy mnie.
Zagryzła wargi. Chciała zripostować, obrazić mnie na miliony sposobów, jednak nie potrafiła. Dotknęło czułego punktu, dokładnie tam gdzie celowałem. Lekko kpiący z triumfem uśmiech. Przewiercające spojrzenia, lekko odchylona głowa, pieczenie policzka, a potem zniknęła.
Ciekawe, co się teraz stanie? - Pomyślałem.
ROZDZIAŁ 2:
Wokół zaczęło się robić tłoczno. „Można się było tego spodziewać, jaka ona jest przewidywalna - pomyślałem". Z końca korytarza sunął jak rozwścieczony bawół Krystian. Wyrośnięty bachor, z muskułkami, lecz zanikiem obu półkul. Jeden z moich ulubieńców.
W jakiś magiczny sposób udało się nam nawiązać kontakt. On był wspaniałym organizatorem imprez, na których byłem głównym gościem z dwóch powodów - oba przyziemne. Była to Aga i moja próżność.
Nasze przyjacielskie stosunki, przypieczętowane zostały pewną umową. Dzięki mojej bystrości zdołał zdobyć Age, co z jego zanikiem było ogromnym wyczynem.
Mój szatański plan wprowadziłem w życie, obecny etap jego agresji, został w nim przewidziany. Nadszedł czas na konfrontację.
Nawet nic nie powiedział. Bo, po co. Jednym uderzeniem zmiótł mnie z nóg. Gdy upadłem, on już był na mnie, bijąc moją głową o kafelki, brudząc je moją krwią, płynącą z ust, brwi i nosa. Po czwartym spotkaniu z podłogą, zacząłem tracić przytomność. Więcej już mnie nie uderzył. Odwróciłem się i otumaniony wstałem. Podparłem się o ścianę.
- Tylko na tyle cię stać? - Wycharczałem.
Przystanął. Oj ruszyło go - kolejny przewidywalny do granic - pomyślałem. Zacisnął dłonie z zamiarem chyba już zabicia mnie. Oj, nie tym razem misiaczku.
Właśnie w tym momencie mojego życia nauczyłem się walczyć. A może raczej, na światło dzienne wyszedł ukrywany instynkt. Skrywany od lat pod szczupłą sylwetką mnie. Uchyliłem się i złapałem wpół. Uderzył plecami o ziemię. Był to jego pierwszy kontakt z podłogą. Jeszcze nikomu w tej szkole nie udało się sprowadzić go do parteru, a wielu próbowało.
Ręce mi się zatrzęsły i ruszyły w kierunku jego twarzy. Siedziałem na nim, kolana wbiłem w żebra i po prostu biłem go. Próbował się szarpać, bronić, jednak moja wściekłość urosła poza mój szatański plan. Tak bardzo dotknęło mnie naruszenie mojej intymności, że wpadłem w furię. Moje zmysły nakierowały się na walkę. Praprzodkowie szeptali w głowie. A ja ciągle go biłem. W końcu stracił przytomność, a mnie szarpiącego odsunęli nauczyciele. Oj, chyba będę miał przejebane - pomyślałem.
Rozdział 3
Słońce leniwie zachodziło. Wpatrywałem się zrezygnowany. Całe to wydarzenie odbiło się na mojej słabej psychice. Byłem smutny i wkurwiony. Ponownie emocje zdominowały moje życie.
Po co była mi ta akcje. Po chuj pogrywałem sobie z Krystianem i z Agą. Bo chciałem mieć filmowe życie? Zapewne tak. Bo byłem próżny? Nie. Ja, chciałem być próżny. Coś się stało złego z moją głową, przestałem być sobą. W przestrzeni mojej głowy wyczuwałem obecność jeszcze jednej świadomości. Podszepty praprzodków męczyły mnie już rzadko. Za to częściej do „głosu" dochodził jeden szept, swoją cichą sugestią. Wdzierał się w pojedyncze myśli, czasem też w działanie. Wtedy po raz pierwszy wystraszyłem się tego, co się ze mną dzieje.
Zamiast jednak rozmawiać o tym, odłożyłem to na później. Po jakimś czasie myślałem, że mi to przeszło. Okazało się jednak, że sugestywny szept przejął kontrolę i doszedł do głosu. Za to ja zamilkłem i prawie umarłem. Tylko czasami udawało mi się wypłynąć na powierzchnie i wydyszeć wołanie o pomoc.
Tak właśnie rodzą się potwory. Z głębi naszej świadomości. Z początku niezauważane kuszą swą sugestią, potem dochodzą do głosu, stają się pełnoprawnymi mieszkańcami głowy. Potem wraz z nami pływają na równych prawach w odmętach świadomości. Zaczynają się pierwsze dłuższe rozmowy. Przytakujemy, on wytyka. I tak zgadzamy się na jego pierwszeństwo w niektórych sytuacjach. Tak jest wygodniej. Jednak zastrzegamy sobie prawo do decydującego głosu, w procesie podejmowania kluczowych decyzji. Nadal chce być napastnikiem, on jest tylko w obronie. Tak biegając po boisku życia, życzliwy głos daje nam odpoczywać, przejmując inicjatywę. I nagle strzela gola. Wszyscy klaskają. Widzisz wtedy, że to dla niego klaszczą. Po paru meczach doznajesz kontuzji i schodzisz na ławkę rezerwowych. Po kolejnym sezonie przestajesz grać mecze i przychodzisz tylko na treningi, aż w końcu stoisz na meczu w tłumie i kibicujesz. Tylko, że już nie wiesz tak naprawdę, komu. A gdy on przestaje zwracać na Ciebie uwagę, nie dostajesz biletu na kolejny mecz. Wystraszony stoisz przed drzwiami stadionu i próbujesz się dostać do środka. Ale wtedy drzwi są zamknięte i tylko ochrona szyderczo patrzy na twoje żałosne skomlenie.
To nazywa się właśnie brakiem tożsamości. Gdzieś w tym syfie złych doświadczeń, jest jedno, które nazywa się traumą i wtedy chyba trafia się do piekła.
Dzisiejszą noc spędzałem wpatrując się bezmyślnie w telewizor. Moi rodzice wyjechali w służbowych sprawach. W rękach miałem konserwy i przykładałem sobie je do twarzy, z zamiarem zniwelowania opuchlizny. Nie wyglądałem za dobrze. Jednak on wyglądał jeszcze gorzej. Zapewne teraz leżał w łóżku, z Agą obok siebie, która skwapliwie przykładała do jego twarzy opakowania z kostkami lodu ( tak miał taką fajną lodówkę, która je produkowała) we wiadomych celach. Wpatrywała się w niego zapewne jak w pobite bóstwo, całując, co jakiś czas nie buzie, a zdrowego członka.
Oj, Jaki byłem wkurwiony, gdy tworzyłem sobie wizualizację, w kolejnym odcinku serialu wyobraźnia. Coraz mocniej przyciskałem konserwy do twarzy, a nogi bezwolnie drgały. Żałosny widok Konradka. Dobrze, że chociaż pan piękny się zepsuł.
Mój przykry stan przerwało niemiłosierne walenie do drzwi. „Co zrobić - pomyślałem". Odłożyłem konserwy i poszedłem otworzyć.
Zatkało mnie. Zapewne przewidzieliście, kto stał w drzwiach.