Na królową (z cyklu fraszki miejskie)

Autor: bidibidi
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Na królową

 

            Królowa przyjedzie, do nas, uwierzysz? Podobno to nie zdarza się nam – tak śpiewał bart miejski, podobno nasza droga wiedzie prosto w dół bez ani jednego mrugnięcia okiem i bez ani jednej chwili szczęścia. A jednak nie, Królowa przyjedzie.

Znam ją lepiej niż kogokolwiek innego, zresztą w naszej małej grupie, naszej halucynogennej sekcie znamy ją wszyscy lepiej niż nasze siostry, niż nasze matki, ojców i nauczycielki od hiszpańskiego. Lepiej niż nasze dziewczyny, które czasami zgadzają się uklęknąć, wtedy wyobrażamy sobie, że to ona, Królowa klęczy. Nigdy by nie uklękła, w ogóle nigdy by na nas nie spojrzała, ale to nie ma znaczenia.

Jest dziesiątą symfonią Beethovena, jest wysprejowanym mane tekel fares, samowypisującym się na ścianie podpisem, dźwiękiem pękającej pończochy, zapachem ostatniego tulipana na postapokaliptycznej łące. Jest Królową absolutną.

Gdy nie mogę zasnąć, myślę o niej, gdy chce mi się spać, myślę o niej i zaczynają mi się lepić dłonie. Ma kretyński, kompletnie wyzuty ze smaku wygląd. Jest absolutną esencją antysmaku, antyestetycznym maksimum globalnym, ten nasz ocierający się o boskość biały łabędź.

Za to wszystko ją kochamy, za wszystko jeszcze bardziej.

            Jestem na mieście, jest kwiecień, ten czwarty miesiąc, który zaczyna się dniem żenujących dowcipów. Wracam ze szkoły z zajęć fakultatywnego nauczania matematyki, dzięki którym za miesiąc mam pisemnie potwierdzić moją dojrzałość emocjonalno-umysłową. Już za miesiąc. W dłoni poci się niebieska teczka, słońce świdruje w nosie, kurz zmieszany z dymem unoszący się spod kół olbrzymiastych tirów utwardza mi włosy.

Blokuję się, grzęznę w chodniku wpatrując się w wielki, wiszący na obdrapanym murze plakat. Przecieram, pocieram oczy, aż zaczynają łzawić.

Nie mogę uwierzyć, nie ufam przecież Bogu, a to mogłaby być tylko jego sprawka. A jednak, Królowa przyjedzie.

Będzie festyn, będzie jarmark, będzie weekend majowy z grzanym piwem, watą cukrową i Królową. Wracam biegiem do domu i obdzwaniam, obskajpowuję, obgiegowuję wszystkich członków naszego małego fanklubu, naszej skromnej, synkretycznej sekty.

Wszyscy wpadają w szał, w amok, w histeryczną, furystyczną ekstazę radości. Ja też wpadam i przez całą noc nie mogę zmrużyć oczu, dłonie pocą się, wszystko się lepi, jestem w siedemnastym niebie. Daleko dalej.

            Przygotowujemy się. Przeglądamy wieczorami zdjęcia, wywiady, teksty. Zamawiamy koszulki z jej podobizną, malujemy wielki transparent. Układamy okrzyk, ba, nawet piosenkę na jej cześć. Każdej kolejnej nocy powtarzam do poduszki: „Kocham Cię!”. Mam zamknięte oczy, czuję jej długie, lśniące, jasne włosy, jej słodki zapach i słyszę złośliwe, pełne jadu słowa, którymi odgania wszystkich tylko nie mnie. Całuję mocno, mocno moją poduszkę. Przewraca mi swoim językiem w ustach, chociaż nie wiem, jak to możliwe. Jestem zakochany, jestem szczęśliwy. Wkrótce się spotkamy i, wbrew temu, co mówią, będzie happy end.

Plastuś zaczął chodzić na siłkę, ma trzy tygodnie, by przerodzić się w herkulesa w okularach. Dzięcioł wysyła do niej każdego dnia po kilkanaście maili pisząc, że nie może doczekać się jej występu w naszym zafajdanym, zarzyganym miasteczku. Gil jest codziennie na kleju – ze szczęścia.

A ja? Ja o niej myślę, bezustannie. Dotykam jej przez sen. Odgrywam teatralne sceny naszych pierwszych rozmów, naszych pocałunków, bo musi mnie pokochać, Królowa jest specjalnie dla mnie, po to Bóg nauczył ją śpiewać i robić z siebie idiotkę – po to, by śpiewała mi na dobranoc i była moją prywatną idiotką.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
bidibidi
Użytkownik - bidibidi

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2009-03-24 22:27:00