Na królową (z cyklu fraszki miejskie)
Podchodzę do stojącego nad nią mikrofonu. Stawiam mojego białego adidasa kilka centymetrów od jej nosa i wolno mówię do tłumu.
„Spokojnie, miałem w szkole kurs pierwszej pomocy, zaraz się nią zajmę. Bądźcie, kurwa, cicho i pozwólcie mi się nią zająć!”.
O dziwo, ludzie cichną, jakby w jednej chwili te słowa roztoczyły nad nimi kokon bezpiecznego, dziecinnego wózka, którym przewiozę ich przez bagno, jakby strach wystraszył się mojej karykaturalnej, uzbrojonej w szerokie spodnie postury.
„Uspokój się, nie wygląda to aż tak źle, zaraz sobie z tym poradzę…” – schylam się nad nią, przytrzymuję jej ręce, by przestała wierzgać.
„Wiesz, co robić? Kurwa, zrób coś, proszę Cię!” – beczy.
„Oczywiście, że wiem, co robić, miałem kurs pierwszej pomocy. Zawsze trzeba zacząć od sztucznego oddychania.”.
Tak kocha siebie, do tego stopnia, że w obliczu krwawiącego oka, zupełnie przestaje myśleć. Otwiera usta i zamyka oczy. Całuję się z nią, dokładnie tak, jak nauczyła mnie poduszka, tym razem jednak włosy pachną brzoskwiniami i solą. A więc pocałowałem ją, pocałowałem Królową i teraz czas na ładny koniec. Za to wszystko co mi zrobiłaś, a raczej za to, czego mi nie zrobiłaś, za to, że musiałem o Tobie czytać, kurwa, codziennie przeskrolowywać dziesiątki stron z plotkami, oglądać wieczorne tokszoły w nadziei, że się pojawisz, że powiesz cokolwiek w programie o cyrkowcach, za to przestajesz być Królową, zdziro. Za to ja zostaję Królem.
Gdy lizanie się z nią zaczyna mnie nudzić, gdy cisza i szacunek emanujące znad tłumu są na tyle wyraźne, że jestem gotowy przyjąć w spadku to wszystko, co ona mi zostawi, odrywam usta od jej ust. Oko nadal krwawi, przesuwa dłoń, odsłania je, jakby w nadziei, że teraz usunę z niego stercząca agrafkę. Ni chuja, teraz, zdziro, czas na masaż serca. Pamiętasz na lekcji Przysposobienia Obronnego? Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy? No to czas na uciśnięcia. Wciskam, wciskam. Za szybko, za wolno, nie tu.
Przestaje się ruszać. Wstaję powoli do mikrofonu, poprawiam moją bluzę z kapturem i ściszonym, poważnym głosem mówię: „Niestety, straciliśmy ją…”.
Możesz sobie wyobrazić, co dzieje się z tłumem. Wyobraź sobie wszystko, dosłownie wszystko.
„Ja dokończę, dokończę.” – mówię po chwili do mikrofonu i odwracam się do zespołu. Cztery razy pstrykam palcami i zaczynają grać. Śpiewam pierwszy wers i czuję, jak zostaję Królem.