Mruczenie do glizdy

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Dziękuję, bardzo nam miło. Przekażę kucharzowi.

Ciekawe czy pieniądze i wystawne życie nadałyby mu sens, czy tylko odwlekłbym nieuniknione albo czuł się jeszcze gorzej.

 


Bilet na drugi koniec Polski wsuwam do kieszeni. Zawsze lubiłem jeździć pociągiem i pierwszy raz pojadę pierwszą klasą.

Pieniędzy wystarczy mi tylko na szpadel. Powinienem dostać go w jakimś sklepie spożywczo-przemysłowym, nie brakuje ich na wsiach.

 


Jest wspaniale, wygodnie i pusto. Pociąg usypia, zawsze lubiłem ten stukot, a teraz rytm przyjemnie uśmierza rozmemłanie.

Budzi mnie konduktor do kontroli biletu. Wyciągam telefon, żeby zobaczyć jak długo spałem, ale się rozładował. Ląduje w śmietniku, nie będzie mi już potrzebny.

W końcu pociąg staje na jakimś odludziu. Bywają takie stacje, sam peron i nic więcej, dokoła pola i prawie żadnych zabudowań, jedynie jakieś budy i garaże.

– Idealnie.

Wysiadam. Pociąg odjeżdża i maleje.

Cisza. Wiatr hula po peronie. Trochę mu zazdroszczę tej wolności.

Widzę jakąś miejscowość w oddali. Daruję sobie ten szpadel. Nie mam ochoty na najmniejszy kontakt z ludźmi.

– Poradzę sobie.

Zamykam oczy i przez chwilę słucham wiatru.

Ruszam w kierunku kępy drzew na środku pola.

Wiatr podsuwa pod nos zapach ziemi. Świeżo zaorana pachnie wspaniale. Zawsze to lubiłem u dziadków na wsi. Siadaliśmy z kuzynostwem na skraju pola, graliśmy w karty, a ja wdychałem. Kiedy się zorientowali, że tak mi się podoba zapach ziemi, już zawsze przezywali mnie „Glizda”.

Nie pomylili się. Moja egzystencja ma podobne znaczenie, jeśli nie mniejsze. Glizdy spulchniają ziemię, a ja nie robię nic.

Zatrzymuję się. Zdejmuję buty i skarpety. Grzebię stopami w ziemi, świetne uczucie.

– Zimna.

W nocy są już przymrozki.

Drzewa coraz bliżej. Topole, lipy może, nie znam się. Kiedy jestem na miejscu wybieram jedno z większych.

– Chyba koty tak robią, kiedy czują, że umierają.

Szukają miejsca, żeby się zaszyć i umrzeć w spokoju.

Padam na kolana i rozgarniam podłoże rękoma. Najpierw liście, potem ziemię, tak żebym cały się zmieścił.

Poraniłem dłonie. Dużo tu korzeni, przez co udaje mi się zrobić wgłębienie jedynie na dziesięć, piętnaście centymetrów.

– Musi wystarczyć, Glizdo. Przydałby się jednak ten szpadel.

Dziwne, ale uczucie rozmemłania zniknęło. Mam cel, może to dlatego?

Kurtka i bluza lądują za mną. Kładę się w dole. Otacza mnie przyjemny, intensywny zapach ziemi i opadłych liści, trochę orzechowa woń. Drzewa górują nade mną, kołyszą się nieśpiesznie. Resztka liści trzymająca się gałęzi powiewa bezszelestnie, czasami odezwie się jakiś ptak.

Zamykam oczy. Myślę o swoim życiu i robi mi się niesamowicie smutno.

– Śpij.

Liczę na hipotermię, śmierć we śnie.

– Śpij.

Taka śmierć wymaga najmniej odwagi. Jesień załatwi sprawę.

Przekręcam się na bok, jak w łóżku. Stopy skostniały, chłód przenika w głąb ciała. Telepie mną jak nigdy.

Kiedy drgawki ustępują, pojawia się ból.

– Wy-trzy-mam.

Całe moje życie boli.

Mijają wieki, w końcu ból odpuszcza i ogarnia mnie senność.

Nie czuję kończyn, jestem bryłą. Mogę jeszcze uchylić powieki. Widzę brzeg swojego grobu i opadłe liście.

– Mmi, mmi.

Miało być, „śpij, śpij”, ale usta nie współpracują. Nie muszą. I tak nigdy nie wypowiedziały nic ważnego.

Odpływam i wybudzam się na przemian, mam wrażenie, że jestem w łóżku. To złudzenie.

Już mi dobrze, teraz będę spał.

 


Wydaje mi się, że ktoś mnie dotknął. To chyba też złudzenie. Słyszę jakieś szelesty, ale mam to gdzieś, chcę spać.

Nie śpię. Dlaczego? Powinienem przecież. Znów mam dreszcze. Przecież hipotermia nie cofa się sama z siebie.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04