Mruczenie do glizdy
Rozmemłany. Zadłużony i w kłopotach. Już się z tego nie wykaraskam. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyśleć, co będzie dalej.
– Wiadomo, co.
Ostatnio z pustostanu naprzeciwko wyjechał w worku kolejny bezdomny. Wyobrażam sobie czasami, że siedzę tam w kącie razem z nimi i tylko kombinuję, jak tu się sponiewierać, żeby uciec od sytuacji w której się znalazłem.
– Zniszczyć.
Tylko że ja nie lubię alkoholu ani niczego w tym stylu. I na pewno nie zamieszkam w takim syfie.
Odkąd pamiętam w moim życiu dzieją się same złe rzeczy. Dobre są tylko drobnostki, ale nie cieszą przez to ogólne rozmemłanie.
Sytuacja w tym nieszczęsnym kraju i na świecie też nie napawa optymizmem.
Na dodatek nabawiłem się poważnych kontuzji i nie mogę ćwiczyć. Utyłem i już nie czuję się sobą. Całe życie byłem wysportowany i silny, a teraz jestem… Sam już nie wiem, kim jestem.
– Rozmemłany.
Nie definiuje mnie wygląd zewnętrzny i tężyzna. Jednak treningi zajmowały lwią część życia i dziwnie jest bez tego.
W sumie nie wiem, co mnie definiuje.
– To, że niczego nie potrafię.
Jedyne na co mam ochotę, to umrzeć. Może to depresja? Nie wiem, nie znam się.
Zaczęło się jeszcze przed odejściem Marzeny. Potem rozmemłanie przybrało na sile. Nie wiem dlaczego. Nie żebym jakoś strasznie przeżył rozwód. Nasze drogi dawno się rozeszły. Tyle złego się zebrało, że w końcu przestaliśmy się kochać. Żyliśmy obok siebie przez kilka ostatnich lat.
Wiem, jak doszło do martwicy naszego małżeństwa. Mam niewyparzoną gębę i w kłótniach mówiłem przykre rzeczy, co tam sobie wymyśliłem, co mi się wydawało.
– Nieważne.
Ona cierpiała na chroniczne przypisywanie mi złych pobudek. Byłem dla niej psychicznym ciężarem, którego nie mogła znieść.
Nasze pokaleczone osobowości, skołtunione tak bardzo, że niemożliwe do rozplątania – co dopiero utkania czegoś wspólnie – sprawiły, że zdechło nasze uczucie i związek stał się nie do uratowania. Myślenie o tym, jak bardzo to zapętliliśmy przyprawia mnie o ból głowy.
Zawsze mi się wydawało, że wspólne życie jest proste. Wystarczy zostawić z boku wszystkie pierdoły i myśleć dobrze o drugiej połowie, że skoro jesteśmy razem, to nam zależy, że jeśli ona, ja, jesteśmy tutaj, to chcemy dla siebie jak najlepiej. Proste jak drut. W teorii.
Nie wyszło nam i nie ma co tego roztrząsać. Było minęło.
Chciałem ostatnio jeszcze ten jeden raz spiąć się jakoś, żeby wyjść na prostą, żeby przestać być taki rozmemłany. Ale na to wszystko straciłem pracę.
Nie mogę zwalić winy na pracodawcę czy kogoś innego. Zawsze spieprzę, nawet gdy staram się w pocie czoła.
Kiedyś próbowałem coś stworzyć, nauczyć się rysować, rzeźbić, grać na jakimś instrumencie… Zawsze z takim samym skutkiem. Mimo że łatwo się nie poddaję, jestem zacięty i staram się jak mogę, gówno z tego wychodzi.
– To też już nieważne.
Nie mam do kogo pójść po pocieszenie. Nigdy nie miałem. Może nie zasługiwałem, dalej nie zasługuję?
Marzena zwierzała się przyjaciółce. Tamta wiedziała o mnie wszystko, oczywiście z punktu widzenia żony. Dobrze, że nie utrzymujemy ze sobą kontaktu, bo miała spojrzenie Marzeny, patrzyła identycznie.
– Nieważne.
Ja nie mam przyjaciół. Nie widzę żadnych możliwości ani sensu, tylko jakąś mizerną, żenującą egzystencję.
– Coraz bardziej rozmemłany.
Czas zrealizować plan, który od dawna chodzi mi po głowie. Czekałem tylko na kolejne niepowodzenie.
Mam niecałego tysiaka na koncie, nic więcej, żadnego majątku, niczego cennego.
– Mogę jechać, tak jak stoję.
Drogę na dworzec kolejowy umilam sobie przerwą na wykwintny posiłek w restauracji. Nigdy nie mogłem sobie na taki pozwolić. Z pysznym deserem i kawą.
– Po takim jedzonku można umierać. – Puszczam oczko do kelnera płacąc rachunek.