Most III/III
Do następnego dnia było jeszcze kilka wezwań. Dziewczyny w rzece nie znaleziono. Kolejnej nocy jej córeczka słodko spała, ale lekarka nie mogła zasnąć mimo zmęczenia. Wciąż powracały wspomnienia i myśli związane ze zdarzeniem sprzed lat.
Nastąpił kolejny dzień. Doktor Piotrowska jak zwykle przekazała dziecko pod opiekę babci, pocałunkiem pożegnała męża i jak zwykle udała się na dyżur. Od rana panował spokój. Postanowiła wypełnić zaległości papierkowe, uzupełnić raporty i kartoteki. Później było wezwanie do nadciśnienia i do omdlenia w szkole. Nic skomplikowanego. Kiedy wróciła do szpitala poproszono ją o przyjście na oddział wewnętrzny. Nie wiedziała po co tam idzie. Została poproszona do gabinetu ordynatora, gdzie znajdywali się funkcjonariusze policji. Przywitali się, przedstawili, po czym wyjaśnili cel spotkania.
- Pani wczoraj rano była na interwencji podczas wypadku nad rzeką?
- Chodzi o tych topielców? Tak. Ja. A o co chodzi?
- Otóż chcieliśmy pani pokazać portret, który naszkicował wyłowiony chłopak. Przypomina pani kogoś? – podali jej do rąk kartkę papieru, a na niej szkic przedstawiający twarz dziewczyny. To była ona. Zdecydowanie, w rozpuszczonych włosach, trochę młodsza, ale chyba jednak to była ona.
- Narysował mnie? – spytała zdumiona – Dlatego mnie wezwaliście?
- Podobno rysował dziewczynę, która razem z nim spadła z mostu. Mówi, że ma na imię Justyna i tyle o niej wie. Pani też ma na imię Justyna. Prawda?
- Tak. – odpowiedziała nie do końca rozumiejąc o co chodzi, nie potrafiąc poskładać faktów. – Z pewnością mu się coś pomyliło. Byłam pewnie pierwszą kobietą, którą zobaczył po wyciągnięciu z wody, był mocno zmęczony, stracił przytomność. Może usłyszał jak ktoś z kolegów się do mnie zwraca. Nie potrafię sobie tego inaczej wytłumaczyć.
- Też tak myśleliśmy. Zatem nie mamy nic. Przepraszamy za fatygę i dziękujemy.
- Przepraszam jeszcze. Czy ten wyłowiony na imię ma Kamil?
- Owszem. Pani go zna?
- Nie, nie. Tak chyba wczoraj się przedstawił. Nie byłam pewna. Jak to wszystko, wrócę do obowiązków.
Mimo tego zapewnienia doktor Piotrowska nie wróciła od razu do obowiązków. Spytała natomiast napotkaną pielęgniarkę o salę w której leży wczorajszy topielec. Podeszła tam i stanęła w drzwiach. Kamil siedział na łóżku rysując coś szybko w opartym na kolanie zeszycie. Teraz wysuszony, ubrany w piżamę wyglądał znajomo. Nie była pewna, a serce podeszło jej do gardła. Przecież to się nie trzymało kupy. Było niemożliwe, nierealne. Podniósł wzrok i spojrzał na nią, a jego twarz automatycznie rozjaśnił uśmiech. Wstał z miejsca, ruszając w jej stronę.
- Justyna? – spytał z niedowierzaniem – To ty?
- Doktor Piotrowska – przedstawiła się szybko, wyciągając dłoń, zanim do niej podszedł.
- Dzień dobry. Przepraszam, ale jest pani tak podobna… Pani ma młodszą siostrę, albo kuzynkę łudząco podobną? Włosy trochę jaśniejsze, potargane, ale reszta się zgadza. – mówił szybko gestykulując dłońmi. Był wysoki, ładnie zbudowany, przystojny. Teraz to widziała. Kiedy siedział na tej poręczy… ale czy to był on. To nie było możliwe. Z jej psychiką na skutek podobieństwa faktów musiało się coś stać. Tamten chłopak spadł 15 lat temu. Nigdy go nie odnaleziono.
- Nie. Nie mam kuzynki. Przyszłam tylko zobaczyć, czy z panem wszystko w porządku. Wczoraj to ja byłam po pana karetką. Możliwe, że pod wpływem dużych emocji i zmęczenia wspomnienia nałożyły się panu i pomieszały. Przykro mi. Przepraszam, ale muszę wracać do swoich obowiązków.