Moc bursztynu cz-10
- On nie przyjdzie, jego słodka Zuzia jest w szpitalu na podtrzymaniu ciąży – powiedziała, co wiedziała. Poprawiła fryzurę, przypudrowała nos, uściskała Małgorzatę i skierowała się do wyjścia.
Po wyjściu Agnieszki, Małgorzata odetchnęła z ulgą. Bo ile można słuchać jednego i tego samego w koło. Przecież ona o niczym konkretnym nie rozmawiała, tylko na Norbercie sobie język szczepiła. Prawdę powiedziawszy, nie interesowało ją zbytnio życie męża, który zamienił ją na młodszą. Teraz liczył się tylko Dawid. Nie ukrywała, że jakaś niewidzialna siła popycha ją w jego ramiona. I chociaż zdawała sobie sprawę, że jest to tylko przelotny romans bez przyszłości, nie miała odwagi, żeby go zakończyć. Nie widziała go kilka godzin a zdawało jej się, że to wieczność. Nie potrafiła powiedzieć, żeby ją zostawił w spokoju. Bo tak naprawdę tego nie chciała. Nie wie, czy dzwonił, bo nie odbierała żadnych telefonów. Podeszła niezdecydowanym krokiem do telefonu. Włączyła automatyczną sekretarkę, aby odsłuchać nagrane wiadomości: - Dosyć tego byczenia. Przypominamy, że w poniedziałek do pracy – Marlena. - Cześć mamo, jeszcze nie wiem, kiedy przyjadę – Tomek. - Tu Dawid, do zobaczenia około szesnastej. Uśmiechnęła się i spojrzała na zegar. – Boże, dlaczego nie było mi dane to uczucie, dwadzieścia parę lat temu? – powiedziała sama do siebie. Weszła do łazienki, zawiesiła na okno, dopiero, co wyjętą z pralki jeszcze wilgotną firankę. Pociągnęła nosem, zawsze tak robiła, kiedy roznosił się po łazience zapach świeżości i płynu do płukania. Rozejrzała się na boki. Jeszcze jedna pralka została do wyprania. Nazbierało się sporo bluzek, kilka Tomka koszul, dwie piżamki, jakieś majtki, nawet nie jej tylko Marty. Nastawiła pralkę, chwilę posłuchała, czy pobiera wodę i udała się do pokoju, który jeszcze nie tak dawno, traktowany był, jako muzeum. Stanęła w progu i z zachwytem patrzyła na odkurzone meble, swoje oczy syciła czystością, która świeciła w każdym najmniejszym kąciku. Do całości, brakowało tylko ciętych w wazonie kwiatów. Ale była zmuszona odmówić sobie ten luksus, była przed wypłatą. Oparła się o framugę drzwi, wzrokiem powiodła po suficie, który zdobiły rzeźbione, gipsowe gzymsy, a pośrodku sufitu tkwiła największa ozdoba, bogato rzeźbiona w rozkwitnięte róże, rozeta. Te stare antyki w sam raz pasowały, do wyposażenia pokoju i nawet nazwa muzeum, była trafnie wymyślona. Przeniosła się na sofę, wpatrzona w portret nagiej kobiety, myślami przywołała Dawida. Zdawała sobie sprawę, że to bardzo nie rozsądne, zakochać się w rówieśniku swojego syna. Ale co począć, jeśli już się stało? Jak się z tego wyplątać, skoro znalazła się w sieci własnych uczuć? Chociażby chciała, nie potrafi się oprzeć tej szalonej miłości. Po każdym spotkaniu czuje jego delikatne pocałunki, od których dostaje na całym ciele, niespotykanych dotąd, dreszczy rozkoszy. Gdyby można ten romans zachować w tajemnicy przed światem, nie wahałaby się ani jednej chwili, żeby pójść z nim do łóżka. Przecież nie była mu obojętna, wiedziała, jak bardzo jej pragnie. Ceniła go jednak, że nie chce jej przelecieć na siłę. Ale wiedzieli o tym oboje, że nadejdzie taka chwila, kiedy będą się kochać bez opamiętania. Postanowiła, nigdy go nie sprowokować. Może zmieni zdanie, gdy mu się znudzi czekanie? Ale gdyby odszedł, byłoby jej smutno, bardziej niż po odejściu męża. - Boże, co by powiedział Tomek, jeśliby się dowiedział, o tym szalonym romansie? A Marta i jej rodzice? Karol i Aga, oraz cała reszta? Nie mówiąc o tej starej dewocie, Bożenie? Muszę to zakończyć raz na zawsze, nie powinnam pójść w ślady Norberta. Z tego, co odsłuchała na automatycznej sekretarce wynika, że Dawid będzie lada chwilę. Trudno się dziwić, przecież wie o nieobecności Tomka. Właśnie w tej chwili zdała sobie sprawę, że nie może tego dłużej ciągnąć, by się nie denerwować. Gdy zjawi się Dawid, jakby nigdy nic, poczęstuje go obiadem, potem otwarcie z nim porozmawia. Wytłumaczy mu, że przez wzgląd na syna powinna zaniechać dalszych spotkań. Jednak, kiedy stanął w progu, zmieniła zdanie. Spojrzała na niego i roześmiała się, jak beztroska dziewczynka. Ze skulonymi ramionami, oparta o ścianę z anielskim spokojem patrzyła, jak Dawid zdejmuje buty i poprawia skarpetki.