Mistrz i bohater
Kiedy wjechaliśmy do miasteczka, zanurzone ono było w swojej codzienności tak dokładnie, że tylko wywrócona cysterna z mlekiem na głównym rondzie miasta musiałaby pozostać przewróconą cysterną z mlekiem na głównym rondzie miasta, niczym więcej. Kto żyw na pewno przybiegłby wtedy na rondo, żeby zobaczyć ten wielki wypadek. Strach pomyśleć jak długo mówiono by na temat katastrofy przewróconej cysterny na rondzie w środku Wysokiego Mazowieckiego. Po latach już tylko najstarsi mieszkańcy mówiliby o tej katastrofie, być może któremuś z nich po jakimś czasie zaczęłaby się trząść głowa. Nikt jednak nie pomyślał, że na rondzie, w środku miasta mógłby przewrócić się ogromny pająk na swoich niebotycznych, łamliwych nogach i wylałoby się z niego zsiadłe mleko. To byłoby coś, to byłoby coś takiego, czego w swym ogromie nikt by nie zauważył.
Podobno nikt nie zauważył naszego przyjazdu do miasta. Nikt nie zauważył również naszego niezwykłego samochodu, którego drzwi otwierają się jak skrzydła ptaka w locie, mimo że zaparkowaliśmy w centrum miasteczka przed Domem Kultury. Ktoś tylko potem rzekomo opowiadał, ale nie wiadomo czy nie były to jakieś zmyślenia, że któregoś dnia po Wysokim Mazowieckim chodził niczym po starożytnym mieście jakiś bardzo nobliwy pan. Miał ręce splecione z tyłu, jego dłonie odwiedzione były od wszelkich czynności upływającego niewidocznie dnia. Ów jegomość przyglądał się spękanym trotuarom i starszym kamienicom niczym pamiątkom z bardzo dalekiej przeszłości. Podobno pytał też przechodniów o dawno już zmarłą panią Marię Średnicką. To chyba niemożliwe, żeby ktoś mógł ją jeszcze pamiętać, chociaż to takie małe miasteczko i wydawać by się mogło, że wszystkie osoby, nawet te, które odeszły, odeszły niezbyt daleko. Chodził wytrwale, po zakamarkach miasta jakby samo chodzenie po Wysokim Mazowieckim było dla niego jedzeniem, piciem lub inną czynnością życiową w ścisłym tego słowa znaczeniu. Poruszał się w bardzo charakterystyczny sposób. Jego ciało wydawało się znacznie większe niż poruszające się na nim ubranie. Chodził po mieście rzucając się w oczy mieszkańcom, którzy jednak go nie widzieli. Mężczyzna o pięknej ze swojego zamyślenia i łagodności twarzy oglądał starożytne Wysokie Mazowieckie, które w swej zapyziałej małomiasteczkowości nie mogło udźwignąć jego niespodziewanej wizyty. To było bardzo skromne, wieczne miasto. Zmyślający nieborak zaczął oczywiście zmyślać następne historie a historia o wizycie Mistrza w miasteczku niechybnie popadła w niepamięć.
Siedzieliśmy z Mistrzem w Gepardzie i zanim podniosły się skrzydła samochodu. Przez lekko zakurzoną szybę patrzyliśmy na Dom Kultury. Kiedyś był pałacem z ogromnymi drzwiami i odpadającym tynkiem. Dziś był pomalowany farbami z innej epoki, które rzucały całkowity cień na bryłę, oświetloną niegdyś słonecznym kręgiem. Przypomniał mi się dzień, kiedy wraz z grupką dzieci w ciepły, wilgotny, niedzielny poranek czekaliśmy na bajkowy seans za ogromnymi drzwiami pałacu. Te ogromne drzwi z klamkami, które były dla mnie za wysoko, tamtego letniego dnia najpierw otworzyły się a potem zamknęły za dziećmi udającymi się na poranek filmowy w ciemnej sali. Zdałem sobie sprawę, że przez te drzwi wolno wędrowałem do dnia dzisiejszego. To były te same drzwi, które nasączyły się czasem i nabrały twardości tysiącletniego drewna dębowego.