Miejsko-wiejskie zakręty losu (cz 3)
-Cześć siostra! Co tam słychać?- zapytała szczerze ucieszona na mój widok.
- Cześć. Wszystko ok.- odpowedziałam trochę roztargniona.-A co u Ciebie? Jak sprawy ze ślubem?- zapytałam z zainteresowaniem.
- No własnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
-Ze mną? - było ewidentnie widać moje zdumienie.
-Chciałam cie prosić, żebyś została moim świadkiem na ślubie.-patrzyła na mnie wyczekująco.
-No jasne, że zostane twoim świadkiem. -Usmiechnełam się ździwona i zadowolona, że mnie o to poprosiła.
-Dzięki.- Wyściskała mnie i wycałowała.
Potem wyszła. Ja zostałam w pokoju z własnymi myślami. Znów spojrzałam na album, i już ogarnął mnie całkowity chaos.
Do samego popołudnia ciągle, ktoś o coś pytał, wchodził i wychodził. A potem zjechali się wszyscy. Poczułam się nagle przyduszona. Ojcu oczywiście życzenia złożyłam dużo wczesniej. Obiad jak zwykle był pyszny, a głownym tematem był oczywiście ślub Moniki i Roberta. Gdy, ktoś wreszcie zauważył i mnie przy stole zadajac kolejne pytanie w stylu "co tam?" mogłam odpwiedzieć.
-Wszystko w porządku. Mam pierwszą w życiu wystawę swoich obrazów. -dumna z siebie uśmiechnełam się aż za pewnie.
Wszystkich zamórowało, z wyjątkiem dziadka no i babci, której dziadek już konspiracyjnie przekazał wiadomość. Po nich było widać radość. I to oni podeszli do mnie pierwsi i pogratulowali.
-No i nasza Basieńka pokazała co potrafi. Gratulacje kochanie! -babcia szczęsliwa jak nigdy, wyściskala mnie serdecznie.
-Raz jeszcze gratuluję.- dziadek szepnał mi na ucho i przytulił mnie tak jak przed chwilą jego żona.
Reszta oczywiście dołączyła do gratulacji, pytając o datę wystawy i szczegóły. Za dwa tygodnie, będą mogli pokazać się na moim debiucie. Dzisiejszy wieczór można zaliczyć do udanych. Wszyscy żartowali i bawili się nadzwyczaj dobrze. Oczywiście do pewnego momentu. Gdy zmywałam naczynia w kuchni, a z chęcią się na to zgodziłam bo potrzebowałam samotności i oddechu, podszedł Mateusz.Usmiechnał się i zapytał:
-Może przejdziemy się trochę?
-Chwilowo jestem trochę zajeta.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą, zadowolona ze zmywania jak nigdy.
-Zmywanie może poczekać.-nie poddawał się.- Zrób mi tą przyjemność.
-Ok, ale tylko chwilkę.- zgodziłam się i to niechętnie. Nie przepadałam za Mateuszem.
Wyszliśmy w milczeniu, kierując się w stronę stajni. Jestem tu już tyle godzin a nawet tam nie zajrzałam. Mateusz wydawał się jakiś poddenerwowany. Co wcale mi się nie podobało. Próbował nawiązać jakaś rozmowę, ale kompletnie mu nie wychodziło.
- Fajnie,że będziesz miała tą wystawę.- wyglądał na szczerze uradowanego.- Na pewno przyjadę, oczywoście jeśli mogę.
-Pewnie, że możesz.Zapraszam.- A czemu by nie mógł? Pytałam siebie w myślach.
Przeszliśmy przez całą stajnie, fajnie było znów mieć wszystkich swoich podopiecznych pod ręką. Raekcja koni na mój widok mnie ucieszyła. Tak samo jak je moja, a prynajmniej tak się wydawało. Kierowaliśmy się w stroną lasku. Księżyc oświetlał nam drogę. W pewnym momencie mój towarzysz spaceru zatrzymał się. Złapał mnie za ręke, co mi się nie spodobało i nie wróżyło nic dobrego. A potem co bardziej mnie zaskoczyło, uklęknął. Teraz to już była w mojej głowie panika. Nie, to była totalna panika! Popatrzył mi w oczy i zapytał: