Mieczem i Toporem
Książę Mieszko Walenrod stał na szczycie drewnianej palisady i z niepokojem spoglądał na wschód. Czekał. Stojący za nim oddział wojów uzbrojonych w stalowe miecze i drewniane, utwardzane żelazem tarcze również się niecierpliwił. Żołnierze nerwowo szurali skórzanymi butami o ziemię, wzniecając tumany pyłu.
- Idą Torlofie - rzekł książę do towarzyszącego mu wysokiego i barczystego wikinga, którego twarz pokrywała gęsta, ruda broda.
Olbrzym mocniej ścisnął trzonek trzymanego w dłoniach dwuręcznego topora i wytężył wzrok.
- Na ślepe oko Odyna! Są ich setki - wrzasnął na widok armii, która właśnie wynurzyła się zza horyzontu.
- Gotujcie się! - rozkazał Mieszko - podpuścimy ich trochę i wystrzelamy jak kaczki.
Wojowie zdjęli przewieszone przez ramiona łuki. Naciągnęli na cięciwy strzały, po czym zastygli w bezruchu, oczekując na dalsze rozkazy. Tymczasem barbarzyńcy podchodzili coraz bliżej osady. Szli w nieładzie, wymachując w powietrzu kamiennymi toporkami i prymitywnymi mieczami. Ich jedynym odzieniem był kawał zwierzęcej skóry, którym oplatali klatkę piersiową i przepaska biodrowa z tego samego materiału, zakrywająca krocze. Hałasowali straszliwie, klęli i rzucali obelgi w stronę obrońców. Gdy byli już dostatecznie blisko Mieszko dał znak łucznikom. Strzały z dzikim świstem przeszyły powietrze, kładąc trupem kilkudziesięciu napastników. Pozostali, widząc konających towarzyszy, ruszyli do ataku. Nagle pod ich stopami rozstąpiła się ziemia. Wpadali w zamaskowane wilcze doły, dokonując żywota na ostro zakończonych, nasmarowanych trucizną kijach. Pozostali biegli jednak dalej, dopóki pułapka nie zapełniła się jęczącymi jeszcze trupami i można było przez nią bezpiecznie przejść. Dopadli palisady. Książę wykonał kolejny gest i na barbarzyńską hołotę spłynęły strugi wrzącej smoły. Jęki i wrzaski poparzonych Wandali przypominały zawodzenie dusz spychanych w otchłań. Biegali między towarzyszami dziko wymachując rękoma, lub tarzali się po ziemi próbując ugasić płonące włosy. Na ich oblepionej czarną cieczą skórze wyrastały pękające pęcherze, a zalane nią oczy wrzały w oczodołach i pękały niczym zgniecione w dłoni jajko. Nie umierali jednak od ran. Ginęli zadeptani przez nacierających z tyłu kamratów. Podbiegli pod bramę. Kilku Słowian zza opuszczonej, drewnianej kraty dźgało nacierających włóczniami. Ale napór na nią był zbyt wielki. W końcu wrota puściły. Rozjuszona wataha wtargnęła do grodu i starła się z oddziałem obrońców. Coś było jednak nie tak. Stojący na palisadzie Mieszko z przerażeniem patrzył jak kamienne miecze Wandalów bez żadnego problemu roztrzaskują tarcze jego ludzi, łamią miecze i przebijają grube, skórzane pancerze. Bitwa przeistoczyła się w rzeź. Obrońcy biegali w panice, starając się uniknąć krzemiennych ostrzy, które bez problemu potrafiły rozciąć hełm, wraz z chronioną przez niego czaszką. Trupy Słowian zasłały osadę, a podpalone przez najeźdźców chaty płonęły niby świeczki, wbite w tę leżącą na ziemi krwawą masę.
- To niemożliwe... - wyjąkał Książę widząc tę masakrę
Zbita i gęsta masa Wandalów nacierała niczym lawina kamieni, zostawiając za sobą zmasakrowane ciała. Walenrod spojrzał na Torlofa, chciał coś do niego powiedzieć, ale odsunął się, widząc mętny wzrok przyjaciela. Po brodzie wikinga spływała biała piana, którą toczył niby wściekły pies. Trząsł się jak w gorączce, by nagle z dzikim okrzykiem - Thorrr!!! - wskoczyć w środek wrogiego oddziału. Potężnym, obrotowym cięciem swej ogromnej broni rozciął brzuchy najbliżej stojących barbarzyńców. Ich poskręcane jelita chlusnęły na ubitą glebę. Pozostali odskoczyli, by zachować bezpieczny dystans od szalejącego berserkera. Ten jednak był niby wściekły wilk. Wirując pomiędzy przerażonymi Wandalami, przypominał demo