Mieczem i Toporem
niczne tornado, zbierające krwawe żniwo.Tańczył wśród posoki, jęków, odciętych głów i kończyn. Nie zważał na otrzymane rany. Nie przerwał walki nawet wtedy, gdy jakieś zbłąkane ostrze przebiło na wylot jego udo. Wręcz przeciwnie. Zapach własnej krwi podziałał na niego niczym woń rannej ofiary, na rekina. Za wikingiem ustawiły się słowiańskie niedobitki, w które, na widok tej krwawej młócki, wstąpiły nowe siły i odwaga powróciła do serc. Na ich czele stał Mieszko. Wśród gryzącego dymu, zasnuwającego pole bitwy, wśród tumanów kurzu, potykając się o zmasakrowane ciała, obrońcy desperacką szarżą przełamali szyki wroga. Wojów było jednak zbyt mało, a tajemnicza broń barbarzyńców dziesiątkowała ich. Torlof, brocząc krwią z setek ran, padł twarzą w błoto. Książę widząc to, krzyknął by zabrano go w bezpieczne miejsce. Jednak nie było już nikogo, kto mógłby spełnić rozkaz swego pana. Wszyscy zginęli. Został tylko on i nieprzytomny Krwawobrody.
- Perunie, nie daj nam umrzeć z rąk tych psów! - wrzasnął
W ostatnim, desperackim zrywie, nadludzkim wysiłkiem podniósł ciało wikinga i przerzucił je sobie przez plecy. Rozorał gardła kilku nadbiegającym Wandalom i zniknął w chmurze gęstego, pomieszanego z dymem pyłu. Oczy szczypały go i łzawiły, ale nie zważał na to. Musiał za wszelka cenę dotrzeć do swojej chaty. Tam było ocalenie. Zobaczył ją w końcu. Płonęła, a dwóch dzikusów stało obok niej i śmiało się głośno. Nie zobaczyli go. Zarżnął ich niczym wieprzki, upajając się widokiem rozdartych gardeł. Kopniakiem wyważył drzwi i wparował do wnętrza budynku. Zrzucił Torlofa na ziemię. Po omacku odnalazł ukrytą pod łóżkiem klapę i podniósł ją. Wrzucił swego nieprzytomnego towarzysza do ziejącego czernią otworu, po czym sam do niego wskoczył. Zamknął wejście dokładnie w tej samej chwili, w której płonący dach runął z potwornym trzaskiem. Ruszył przez mrok, ciągnąc za sobą ciężkie ciało wikinga. Nad głową słyszał przytłumione wrzaski zwycięzców, śpiewających wojenne pieśni i burzących ocalałe od ognia domy. Po kilkudziesięciu minutach forsownej wędrówki po omacku, książę dotarł do drugiego wyjścia. Podniósł drewniany właz. Znalazł się w sporej pieczarze, której wylot został zamaskowany licznymi gałęziami i ostrokrzewami, zniechęcającymi do wejścia tutaj jakiekolwiek zwierzę, a tym bardziej człowieka. Wtargał na górę berserkera, który już przestał krwawić. Zdolność regeneracji tych demonicznych wojowników była tak wielka, jak ich zaciętość w bitwie.
- Trochę ziół, kilka dni snu i będziesz jak nowo narodzony, stary przyjacielu - wyszeptał Mieszko do ucha nieprzytomnego wikinga i padł zemdlony na ziemię.
II
- Wreszcie się obudziłeś. - rzekł Walenrod do wikinga, który z trudem otworzył oczy.
- Co się stało? - zapytał zdezorientowany Torlof.
- Znów wpadłeś w szał. Wyrżnąłeś sporą część najeźdźców, za to druga poharatała cię niczym stado wilków bezbronną owcę. Wyciągnąłem cię z ich łap i zatargałem tajnym przejściem tutaj.
Wiking podrapał sie po głowie i spróbował wstać.
- Na trzon Mjolnira! - wrzasnął i opadł z powrotem na słomiane posłanie.
- A tak - Mieszko uśmiechnął się głupio. - Zapomniałem Ci powiedzieć, że jeden z tych psów przebił mieczem twoje udo na wylot. Rana już jest wygojona, ale minie parę dni nim noga odzyska dawną sprawność.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Jakiś tydzień.
- Bogowie! A gdzie mój topór?
- Tutaj - Mieszko podał Krwawobrodemu broń. - Odczekałem parę dni i wróciłem po niego do wioski. Przy okazji zabiłem kilku wałęsających się po niej barbarzyńców.
- Dzięki Ci przyjacielu. Więc kiedy odbijemy nasze włości? Czy wojowie czekają w lesie na